You are currently viewing Prawdziwa herezja

Prawdziwa herezja

Dziadek Łukaszka wraz z wnukiem szykowali się do wyjścia do kościoła.
– A wy? – zapytał Łukaszek.
– Byłem wczoraj – odparł leniwie tata Łukaszka i zagłębił się w lekturze książki „Pakt Mieszko-Hodon”.
– Ja też pójdę – zerwała się siostra Łukaszka.
– Dokąd? Na mszę? Też idę – zaskoczyła wszystkich mama Łukaszka. – Mam do zamienienia dwa słowa z księdzem!
– Jak ona idzie to i ja – nie wytrzymała babcia. – To podejrzane, że ona idzie, może tam dają coś za darmo?
– Zbawienie – rzekł z namaszczeniem dziadek, ale babcia spojrzała tylko z ironią i nic nie powiedziała.
Poszli więc w piątkę. Msza minęła bez zakłóceń, za to po nabożeństwie mama Łukaszka uparła się, że chce koniecznie porozmawiać z księdzem. Poszli więc pod plebanię i czekali. Kapłan wyszedł już ze świątyni i rozmawiał to z jedną, to z drugą grupką osób.
– Nie my jedni mamy do niego sprawę – westchnął dziadek. – A propos, co to za sprawa?
– Kwestia wiary i korespondencji – odparła zaciętym głosem mama Łukaszka.
Czekali więc. Dla zabicia czasu siostra Łukaszka zaczęła opowiadać o swoich planach na ten dzień.
– Idziemy wieczorem z moim chłopakiem na koncert – siostra Łukaszka zajrzała do torebki. – Tu mam bilety.
I akurat wypadła jej z torebki paczka prezerwatyw i czystym przypadkiem zlądowała u nóg nadchodzącego księdza niczym sprawa o TK na biurku sędziego Łąciecha-Wojczewskiego.
Zapadło niezręczne milczenie. Nagle wszyscy pod kościołem zeszli się i patrzyli.
– No co – odezwał się wreszcie siostra. – Oprócz koncertu planujemy coś jeszcze. To źle?
– Źle! – wykrzyknął dziadek. – Używanie tego czegoś to grzech i…!
– Już nie – przerwał mu ksiądz łagodnie. – Już nie. Najnowsza encyklika papieska…
– Ten papież! Ciągle głosi jakieś herezje!
– To nie są herezje…
– Jak to nie?! A czy ksiądz wie co oni zamierzają z tym zrobić?!
– Ja powiem – w głosie siostry Łukaszka brzmiała determinacja. – Zamierzamy je zużyć. Wszystkie.
Niektóre panie spojrzały na nią z zazdrością.
– Jak? Przed ślubem? – osłupienie dziadka nie miało granic. – Przecież to grzech!
– Też już nie – wtrącił się ponownie kapłan.
– Co? A jakby dwóch face…
– No jakby to panu powiedzieć… Hm…
– Co???! Pierwsze słyszę!
– Prasy katolickiej się nie czyta, widzę – uśmiechnął się ksiądz lekko ganiąc dziadka. – Dużo u nas zmian ostatnio.
– Zmian?! Toż to jakieś herezje!
– Żadne tam herezje. To po prostu prawdziwa wiara, kierująca się miłością…
– A propos miłości – odezwała się mama Łukaszka. – Czy ksiądz dostał mój list?
– Miłosny? – spytała z ironią babcia.
– Nie, ten w którym piszę o imigrantach.
– A tak, dostałem, nie wiem tylko…
– Sprawa jest bardzo prosta. Pytanie brzmi czy ksiądz przyjmie imigrantów na parafię, czy nie.
– Nie, ależ skąd.
– A więc ksiądz nie jest prawdziwym chrześcijaninem! – zagrzmiała mama.
– Co to za herezje?! – oburzył się dziadek.
– Jakie herezje!? Chrystus sam był uchodźcą, przyszedł do swoich a swoi go nie przyjęli!
A gdzie „miłujcie się”? Ja jestem ateistką i mówię księdzu, że większym chrześcijaninem jest ten, kto pomaga uchodźcom przyjmując ich…
– Herezje!!! – zapiał jeszcze głośniej dziadek.
– Żadne tam herezje! Taki ateista, który przyjął…
– Który? – wtrącił się Łukaszek.
Mama straciła wątek.
– Pytam: który – powtórzył Łukaszek. – Może jakieś nazwisko kogoś, kto przyjął?
– No… W tej chwili nie pamiętam, ale co to ma za znaczenie, skoro jest tu ktoś, kto powinien pomóc, a nie pomaga?
– To do mnie te pretensje, że nie pomagam? – obruszył się ksiądz.
– Jasne, a do kogo?! – nacierała mama. Tłum zamruczał groźnie.
– A skąd ten pomysł, że nie pomagam?
– Przecież nie przyjął ksiądz żadnego uchodźcy!
– Jak to nie?!
Mamę zatkało.
– Zaraz, zaraz… To ksiądz przyjął uchodźców?!
– A bo to raz…
– Co ja za herezje słyszę!
– Zabawne – skomentował Łukaszek. – Słysząc ateistkę krzyczącą „herezje”…
Mama nie zważała jednak na to.
– Jak? Ilu? Kiedy?
– W zeszłym roku, kilka razy… Przyjęliśmy tu kilka rodzin, jedną po drugiej… Starcy, kobiety z dziećmi, ciężarne…
– To nie są uchodźcy – zauważył złośliwie dziadek. – Uchodźcy to młodzi, zdrowi, sprawni mężczyźni, którzy nie chcą pracować, tylko chcą pieniędzy…
– Co się z nimi stało? – dopytywała mama.
– Spierdolili do Niemiec – rzekł głośno Łukaszek.
– Wyrażaj się!
– Ale on ma rację – wziął go w obronę ksiądz.
– Ale przeklinanie to grzech, chyba, czyż nie? – zapytała babcia.
– No jakby to powiedzieć…
– Wiem, wiem, prasy katolickiej nie czytam…
– Właśnie, bo wczoraj papież ogłosił…
– Kolejną herezję – stęknęła babcia.
– Cisza z tymi herezjami! – krzyknęła mama. – Co z tymi uchodźcami pytam się?
– Przecież syn pani wyjaśnił. Spie… Wyjechali do Niemiec. Chyłkiem, bez pożegnania, nocą.
– Skąd wiedziałeś? – mama zwróciła się do Łukaszka.
– Nie tylko imigranci tak robią. Młodzi Polacy też. Ale was to nie interesuje. Niedługo zastrzyku eutanazyjnego nie będzie miał kto wam zrobić.
– Nic nie zostało po tym uchodźcach? – mama była zrozpaczona.
– Zostały rachunki. Za remont, za prąd. Parafianie jakoś się nie garną do tego, żeby płacić, więc cieszy mnie, że pani, ateistka, dołoży się do kwoty… To będzie takie chrześcijańskie… – i ksiądz wyciągnął dłoń.
Mama uciekła najpierw wzrokiem, potem dłonią burcząc coś, że ateizm zobowiązuje do niepłacenia.
– A szkoda – rzekł ksiądz. – Gdyż przykro to mówić, ale religia katolicka jest… No, może nie w odwrocie, ale w pewnym dołku, kryzysie. Spada liczba powołań, pustoszeją świątynie, zamykane są kościoły… Trudno się troszczyć o innych gdy samemu jest ciężko…
– Ale to nie w Polsce – machnął ręką Łukaszek. – U nas są budowane nowe kościoły, tworzone są nowe parafie… W Pawełkowicach powstaje właśnie parafia Chrystusa Dobrego Uchodźcy.
– Nie słyszałem – zdumiał się ksiądz.
– Prasy katolickiej się nie czyta… – Łukaszek nie mógł sobie odmówić.
Nieoczekiwanie wśród tłumu pojawiły się głosy poparcia dla niego.
– Tak, tak, ja też słyszałam…
– Owszem, mówił mi syn…
– Był artykuł o tym w lokalnej prasie…
– Ależ proszę państwa… – roześmiał się kapłan. – To są jakieś herezje!
– Żadne herezje, proszę księdza, taka parafia naprawdę powstała, jest nawet gęsto obsadzona przez kilku księży!
– Kilku?!! Przy obecnych niedoborach kadrowych?!! To niemożliwe!! Skąd są ci księża?
– Z Ukrainy – bąknął ktoś.
– Ja… Jak to? Z Ukrainy? – księdzu się zrobiło słabo. – Jak to tak?
– Biskupowi brakowało wikariuszy, to ich sprowadził – padło z tłumu.
– Ale tak jest super proszę księdza!
– Wreszcie są księża, którzy interesują się parafianami i nie wymawiają brakiem czasu!
– Oni się zajmują parafią od świtu do zmierzchu!
– A jacy gorliwi! W niedzielę robią tam dwanaście mszy! Od siódmej do szóstej! I to w wakacje! Bo po wakacjach ma być piętnaście!
– I mniej kosztują! Za wesele biorą jedną trzecią stawki co u polskiego księdza!
– Jacy oszczędni! Nie wydają na samochody tylko w pięciu jeżdżą jednym Punto!
– Jacy oni robotni! Sami kościół naprawią i sprzątną nawet!
Ksiądz trzymał się za serce i osuwał powoli po ścianie plebanii.
– Ukraińcy… Za księdza… – charczał cicho. – I to jest prawdziwa herezja!

(Wyświetlono 239 razy, 1 dzisiaj)

Marcin Brixen

Jestem z Poznania, jestem inżynierem.

Ten post ma 2 komentarzy

  1. Włóczęga
    O curwa!ale kyrk! Przednie,a to „czystym przypadkiem zlądowała u nóg nadchodzącego księdza niczym sprawa o TK na biurku sędziego Łąciecha-Wojczewskiego.”wręcz kazus prawny.
    1. Marcin Brixen
      To się cieszę, chociaż czytałem, że najbardziej podoba się książka „Pakt Mieszko-Hodon”.

Leave a Reply