Polska kinematografia niezwykle mocno rozwinęła się przez ostatnie kilka lat. Produkowano wiele filmów.
– Takie tam filmy – kręcił nosem tata Łukaszka.
Początkowa moda na filmy o żołnierzach wyklętych ustąpiła miejsca koniunkturalizmowi. Kręcono filmy o USA.
– Ale jakie filmy! – dodawała zachwycona babcia Łukaszka.
Filmy przedstawiały czarne dni i białe plamy Ameryki. Rzezie podczas wojny secesyjnej. Niewolnictwo. Rasizm. Ku-klux-klan. Dziki kapitalizm. Mafia. Walki z Meksykiem. Guantanamo. Misje zbrojne w innych krajach.
I co najciekawsze amerykanie kupowali tych filmów na tony. Za ciężkie pieniądze. Podobno na osobiste polecenie swojego prezydenta.
– Co Donald to lepszy – skwitował dziadek Łukaszka.
Ale mama Łukaszka powiedziała, że się nie znają, bo w USA jest bardzo prężna i opiniotwórcza gazeta „Choise Sheet” i ona nawołuje aby śmiało rozdrapywać rany, aby kupować jeszcze więcej takich filmów, aby się wstydzić i aby zapłacić Polakom.
Rzecz jasna ta produkcja była też pokazywana w telewizji.
Nic więc dziwnego, że kiedy w powodzi krajowej oferty pojawił się jakiś amerykański film wszyscy byli podekscytowani.
– Nie ma czym – studził nastroje Łukaszek. – To film dokumentalny. O amerykańskich żołnierzach. Którzy wrócili z misji zagranicznych i cierpią na ten zespół traumy powyjazdowej czy jakoś tak. Smutne to i nie wiem czy wam się spodoba…
Ale pozostali Hiobowscy chcieli oglądać.
Wieczorem zasiedli przed odbiornikiem.
Reporterzy stacji ABCDEFGHIJKLMNOPQRSTUVWXYZ udali się do tajnego wojskowego centrum leczenia stresu imienia Leona Eisenberga.
Ich pierwszym rozmówcą był żołnierz, który wrócił z Afganistanu. Siedział cicho w kucki na parkowej alejce i kreślił palcem w piasku buzie i słoneczka.
– To było straszne… Śmierć, cierpienie, nienawiść…
Następnym rozmówcą był żołnierz, który wrócił z Iraku. Nie chciał wyjść z pokoju.
– To było straszne… Ja jeden ocalałem… Do dziś się boję…
Jeśli chodzi o trzeciego rozmówcę, sprawa zaczęła się komplikować.
– Nie wiem, czy mogę się zgodzić na rozmowę z nim – zafrasował się lekarz. – On jest w strasznym stanie. Wiecie państwo skąd on wrócił?
– Tak, ale to przecież było dawno…
– Mamy takie powiedzenie, że czas leczy wszelkie rany, ale czasami tego czasu trzeba dużo, bardzo dużo. No dobrze, możecie z nim porozmawiać, ale delikatnie.
Ekipa filmowa podążała przez różne zakamarki szpitala. Zeszli do ciemnych piwnic, gdzie żaden dźwięk nie mącił grobowej ciszy. Szli i szli i szli, aż wreszcie stanęli przed jakimiś drzwiami.
– To tu – szepnął lekarz i przyłożył kciuk do czytnika. Drzwi rozsunęły się bezszelestnie i smuga światła z korytarza wpadła do ciemnego pokoju. Potworny krzyk przeszył powietrze.
– Jimmy, chłopcze, spokojnie, to tylko ja! – lekarz zapalił światło w pokoju i wbiegł do środka. Ciekawskie oko kamery podążyło za nim.
Pokój wyglądał czysto i schludnie. Skąpo umeblowany. Łóżko, szafa, biurko. Żadnego telewizora czy komputera, czy chociażby radia. W rogu drzwi do toalety. No i nie było okien.
Na tapczanie siedział młody człowiek ubrany w piżamę.
– Jimmy, spokojnie, państwo są z telewizji, chcieliby żebyś im opowiedział jak wyglądało tam…
– Tam? – żołnierz zagryzł kciuk i zaczął szlochać. – Tam?
– Proszę pana – reporterka odezwała się cichym głosem. – Trudno nam uwierzyć w to, co widzimy. A my jesteśmy tu, na miejscu. Cóż więc powiedzieć o naszych widzach…
– Już od dawna krążyły o tym opowieści – wtrącił się drugi reporter. – Ale były tak fantastyczne, że nikt nie chciał w nie wierzyć. Niezwykle trudno jest dotrzeć do naocznych świadków. Pan jest pierwszym z którym udało się nam skontaktować. Niech pan powie prawdę. Jak tam jest?
– Pytaliście pewno moich kolegów jak było na innych misjach – żołnierz otarł łzy. – I co, pewno mówili wam, że było strasznie.
– Tak…
– Co wy wiecie o straszności! Tam to jest dopiero strasznie! Taki Irak czy Afganistan to nic!
– Ale proszę pana, trudno w to uwierzyć, to cywilizowany kraj, leży w Europie i na dodatek jest w strukturach NATO…
– Nam też tak mówiono przed wyjazdem. Proszę mi uwierzyć, Polska wygląda zupełnie inaczej!
– Niech pan opowiada.
– Tego się nie da opowiedzieć. Nikt w to nie uwierzy. To trzeba zobaczyć. Ci ludzie… Oni… Oni sami sobie robią jedzenie! Tak! Nie kupują gotowego w sklepie! Poza tym tam są same lasy i nie ma MacDonaldsa! Oni wszystko robią swoje! Nawet swoje części do naszych czołgów! I te ich części są lepsze! Robią też swoją muzykę! To straszne, oni nawet mają swoje rege! Oni chodzą masowo do kościoła! Ich wódka zabija! Ich dziewczyny umieją się bić! Ja…
Ukrył twarz w dłoniach. Lekarz dyskretnie sięgnął do kieszeni fartucha i wyjął pudełko tabletek. Podał jedną żołnierzowi, a ten posłusznie połknął. Odetchnął i po dłuższej chwili mógł kontynuować.
– Najgorsze są ich drogi. Czegoś takiego nie widziałem ani w Iraku ani w Afganistanie. Praktycznie cała załoga czołgu nic nie robi tylko prowadzi obserwację.
– A co tam jest takiego? – chciała wiedzieć reporterka. Żołnierz spojrzał na nią jak na idiotkę.
– Jak to co? Zasadzki.
– A jakie?
Żołnierz spojrzał niepewnie na lekarza.
– Nie wiem czy mogę mówić… To może być tajne…
Lekarz lekko kiwnął głową.
– A więc dobrze, powiem wam… Tam jest niewyobrażalna wręcz ilość zasadzek. Pierwszy typ to dziury w jezdni.
– Przecież pan jeździł czołgiem – zauważył reporter.
– Nie widział pan tych dziur! Zresztą, elektronika w czołgu jest bardzo czuła. Poza tym te drogi są bardzo wąskie, bardzo kręte… No i jak ci Polacy jeżdżą! Maj gad! Jedzie kobieta z dziećmi do przedszkola i pcha się prosto pod lufę! Wszędzie jakieś słupki, znaki, murki! Więcej czołg stał w naprawie niż jeździł! A najgorsza ta ich policja drogowa! Pokaż OC, chuchnij, dlaczego nie ma tablic rejestracyjnych, czy wiem, że jechałem za szybko! – zapalał się żołnierz.
– Jak już jesteśmy przy tej tematyce… – wtrącił lekarz. – Wiecie państwo, że Jimmy nie odbył pełnej tury. Wrócił z misji wcześniej, bo miał wypadek. Jimmy… Opowiedz państwu.
Jimmy potarł czoło.
– To już było pod sam koniec mojego pobytu w Polsce. Już żartowaliśmy, że nawet dość dobrze poznaliśmy ten kraj i być może nawet bylibyśmy w stanie przeżyć dobę poza bazą. I wtedy to się stało… Wiecie, w Iraku od razu potrafiliśmy rozpoznać zamachowca. Dobry samochód, elegancko ubrany kierowca. Tutaj do końca byliśmy nieświadomi. W ostatniej chwili zdaliśmy sobie sprawę, że oni jadą prosto na nas.
– Oni?
– Pięciu ich było.
– A czym jechali?
– Jakimś okropnie starym BMW. Pruli prosto na nas! O maj gad…
I żołnierz znowu zaczął płakać.
– Wszyscy zginęli? – szepnęła domyślnie reporterka.
– Co też pani? – wzruszył ramionami żołnierz. – Widziała pani kiedyś Polaka za kółkiem? Zepchnęli nas z szosy. Czołg oczywiście zaraz zakopał się w błocie. Ale nie to było najgorsze. Najgorsze było to, że Mike wystawił rękę przez właz i pokazał im środkowy palec… Bo oni nas minęli i pojechali dalej bez zatrzymywania się. Ale jak to zauważyli to się cofnęli i…
Żołnierz podciągnął kolana pod brodę, zaczął się kiwać i powtarzać słowo „wpierdol”.
– Jak się skończyła ta historia? – reporter zapytał na boku lekarza.
– Niczym – westchnął lekarz. – Samochód prowadził syn sędziego. Przedstawili dokument biegłego lekarza, że kierowca zostawił mózg w domu wsiadając do auta i nie mógł odpowiadać za swoje czyny. Sprawę umorzono.
Reporterka delikatnie dotknęła ramienia żołnierza.
– I co, kiedy pan wyjdzie do domu?
– Nie chcę do domu!
– A… Dokąd?
– Do Iraku! Afganistanu! Byle nie do Polski!
Opowieść o amerykańskich żołnierzach
(Wyświetlono 217 razy, 1 dzisiaj)
Ten post ma 2 komentarzy