Pani Sitko, dozorczyni bloku, w którym mieszkali Hiobowscy, stała i patrzyła na skrzynki na listy w holu bloku. Mama Łukaszka właśnie naklejała coś na swoją skrzynkę.
– Co pani robi? – zagadnęła zrzędliwie pani Sitko. – Wandalizm?
– Żaden tam wandalizm.
– Niszczy pani skrzynki na listy.
– Nie niszczę tylko naklejam. Poza tym to moja skrzynka.
– A co pani nakleja?
– A to – i mama Łukaszka odsłoniła skrzynkę pocztową. Na ruchomej klatce zasłaniającej otwór wrzutowy widniała nalepka z napisem „Strefa Wolnej Polski”.
Pani Sitko przeczytała ten napis trzy razy. Dwa razy normalnie, i jeden raz wspak, tak na wszelki wypadek.
– Co to ma znaczyć? – spytała niepewnie.
Mama Łukaszka westchnęła.
– To znaczy proszę pani, że w mojej skrzynce na listy jest wolność. To jeden z ostatnich bastionów tego kraju, gdzie panuje praworządność. Tam, wewnątrz mojej skrzynki, są wolne sądy, trójpodział władzy, konstytucja nie jest łamana i Unia Europejska nie musi nakładać na nas sankcji. Dlatego nie życzę sobie, aby w tym ostatnim skrawku demokracji była gwałcona praworządność wrzucaniem nieodpowiednich ulotek. Nie życzę sobie żadnych ulotek partii rządzącej! Bo to są…
– Przepraszam – przerwał jakiś pan przechodzący obok. – To pani popiera opozycję?
– Tak – odparła dumnie mama Łukaszka.
– Uff! – odetchnął z ulgą pan. – To świetnie. Już nóg nie czuję! Kilka godzin chodzę już po tym osiedlu i nie mogę nikogo znaleźć…
– Ach, bo wie pan, teraz taki terror, że ludzie boją się publicznie przyznawać do swoich poglądów… Terror…
– Ale co też pani opowiada. Jaki terror? – zdumiał się pan.
– Przecież sam pan mówi, że nikogo pan nie znalazł, kto jest za przyjmowaniem uchodźców! – podniosła głos mama Łukaszka. – Jakaż więc może być przyczyna jeśli nie obawa…
– E nie, proszę pani, nie obawa. Widzi pani, znalazłem nawet ich dość dużo.
– No to o co chodzi?
– Chodzi o to, że oni potem rezygnują.
– Z czego?
– No, z przyjmowania uchodźców.
– Ale co też pan – zaśmiała się mama Łukaszka. – Dojrzali ludzie potrafią stać wiernie przy swoich poglądach…
– Dlaczego tamci rezygnują? – wtrąciła się czujnie pani Sitko. – Że niby „potem”? Kiedy? Po czym?
– Po tym, kiedy się okazuje, że trzeba się wyprowadzić – rzekł pan.
W mamę Łukaszka jakby piorun strzelił.
– Wyprowadzić? – spytała słabym głosem. – Dlaczego?
– Co to za pytanie, żeby zrobić miejsce dla uchodźcy, oczywiście! Mamy, wreszcie mamy pierwszego naszego uchodźcę!
– Nie słyszałam, żeby Polska przyjęła jakichś uchodźców… – zastanawiała się pani Sitko, podczas gdy mama Łukaszka rejterowała z godnością.
– Echeche… No tak… Wie pan… Ja oczywiście poglądów nie zmieniam, jestem jak najbardziej za, ale… Ale czy to musi być akurat u mnie? Widzi pan, ja nie mieszkam sama. Mieszkam z rodziną. Co to za rodzina, niech pan nawet nie pyta. Rasiści i faszyści. I antysemici. Więc ja nie mogę ot tak sobie podjąć decyzji dotyczącej mieszkania, w którym mieszkam nie tylko ja. Z olbrzymim żalem ale muszę odmówić…
– To uchodźca wojenny, proszę pani – rzekł pan cicho. – Przykre, że katolicy tak pojmują miłość bliźniego. Przecież temu człowiekowi trzeba dać mieszkanie, zasiłek, aby już nie musiał nigdy więcej pracować, telefon, aby mógł sobie przyjemnie spędzać czas…
– Nie mogę – mama Łukaszka rozłożyła z żalem ręce.
– Znowu się nie udało? – od wejścia do bloku dobiegł cichy głos. W drzwiach stał jakiś starszy facet o wyglądzie typowego krajowca spod sklepu.
– Ano znowu nie – westchnął pan. – Przedstawiam paniom naszego uchodźcę: pan Wacław.
Mamę Łukaszka ogarnął słuszny gniew.
– Co to jest?! Co to ma być?! To ma być uchodźca?! Panie, skąd pan jest?! Z Syrii?
– Nie. Z Pawełkowic.
– Więc to dlatego nie słyszałam nic o przyjmowaniu uchodźców – pokiwała głową pani Sitko. – Bo to uchodźca wewnątrzkrajowy!
– Tak – przyznał pan. – Ten najgorszy od czasów Władysława Hermana rząd zablokował przyjmowanie uchodźców. A Unia nalegała. I jak to wyglądało w świecie? Więc my, z fundacji Quislinga, wpadliśmy na pomysł, aby przyjąć uchodźców krajowych. Taki eksport wewnętrzny. Genialne, prawda?
– I oni tak sobie dostaną mieszkania, zasiłki i telefony? – oburzyła się pani Sitko.
– To uchodźca wojenny – przypomniał pan.
– Niech pan daruje, ale… – mama Łukaszka zwróciła się wprost do uchodźcy:
– Jaka to niby wojna panuje w Pawełkowicach?
Pan Wacław odchrząknął i rzekł z godnością:
– Niedawno żona przyłapała mnie jak w nocy, ukradkiem, wypijałem jej ajerkoniak z szafki w kuchni. Wiecie panie jaka potem była wojna?
Wreszcie mamy swojego uchodźcę
(Wyświetlono 178 razy, 1 dzisiaj)