W szkole trwała walka o przeżycie. Starcie miało miejsce na lekcji języka polskiego. Pani polonistka wpadła na straszliwy pomysł dyktanda.
– Czy Unia Europejska zezwala na przeprowadzanie dyktand? – zastanawiała się głośno dziewczynka, która zawsze odzywała się jako pierwsza.
– Jesteśmy w Polsce – przypomniała z namaszczeniem pani polonistka. – I jakaś tam Unia nie będzie nam dyktować czy robić dyktando czy nie. Gdybyście nie zauważyli, od jakiegoś czasu odzyskaliśmy nasze szkoły z powrotem. Dla Polski, dla nauczycieli, no i dla uczniów też. Teraz nasze szkoły są naprawdę nasze, polskie, piękne, patriotyczne, pełne poprawionej podstawy programowej… A poza tym przypomnijcie sobie tych wszystkich ludzi na przestrzeni wieków, którzy ginęli za to, żebyście teraz mogli mówić po polsku. Przecież gdyby oni to słyszeli…
– To nie fair – zaszemrała boleśnie klasa i nie oponowała już przeciwko sprawdzianowi.
– A zatem dyktuję – pani polonistka założyła ręce za plecy. – Michał Wołodyjowski był mistrzem fechtunku w walce na czarną broń.
– Co to jest fechtunek? – spytał zrozpaczony Sajmon, uczeń na wózku.
– Moja babcia to miała, taki guz pod kolanem, moja babcia to miała – wypalił okularnik z trzeciej ławki.
– Co ty pitolisz nędzna fiucino – Gruby Maciek pozwolił sobie na dezaprobatę. – To taka obrzutka z cementu kładziona na budowie pod tynk.
I się pobili.
– Popełniła pani błąd – powiedział Łukaszek.
– Widzę – odparła smętnie pani polonistka patrząc na okularnika i Grubego Maćka. – Chyba muszę ich usadzić jak najdalej od siebie.
– Nie mówię o nich, tylko o tym zdaniu.
– Jak mogłam zrobić błąd, skoro go nie pisałam?
– Bo to zdanie jest złe.
– O tym co jest złe, to ja decyduję, Hiobowski, to ja jestem nauczycielem, przypominam ci.
– Nauczycielką…
Pani polonistka zamknęła na chwilę oczy.
– No dobrze, gdzie to ja niby zrobiłam błąd? Wołodyjowski nie miał na imię Michał?
– Miał. Chodzi o coś innego. O broń.
– Nie był mistrzem?
– Był. Ale nie broni czarnej tylko białej. On był mistrzem broni białej.
– Nie, nie, nie, Hiobowski. Biała broń brzmi zbyt rasistowsko.
– Widziała pani kiedyś czarną szablę?
– A rękojeść?
– Czarne rękojeści mają szpadle z dyskontów a nie szable!
Awantura wisiała w powietrzu, gdy nagle otworzyły się drzwi i weszło trzech panów w garniturach i w ciemnych okularach. Mieli wypchane marynarki pod pachami, słuchawki w uszach i żuli gumę.
– Tajniacy! – pisnął okularnik.
– Mówiłem, że lepiej przebrać się za skejtów – powiedział pierwszy z panów.
– Milcz – skarcił go drugi pan.
– Kim panowie są? – zapytała pani polonistka.
– Dzień dobry, jesteśmy bobry – powiedziała trzeci pan.
Klasa zamilkła dławiąc się śmiechem.
– No to cześć, daj coś zjeść – odparł pogodnie Łukaszek.
Uczniowie eksplodowali śmiechem.
– Cisza! – wrzasnął trzeci pan i wszyscy umilkli. – My jesteśmy z Biura Ochrony Byłego Rządu, w skrócie BOBR. Nie igraj z nami chłopcze.
– Myślałem, że walczymy na głupie wierszyki – wyznał Łukaszek.
– Nazwisko!
– A ma pan prawo przetwarzać moje dane osobowe?
– Chłopcze, ja mam prawo przetworzyć nie tylko twoje dane, ale i ciebie. Nazwisko!
– Hiobowski.
– O! To my po ciebie!
Pierwszy pan i drugi wzięli Łukaszka pod pachy i wyciągnięto go z ławki.
– Dokąd go zabieracie? – zaniepokoiła się pani polonistka. – Jest lekcja, odpowiadam za niego.
– Do auli. Jest już tam dyrektor. Kazał go przyprowadzić.
– A… Acha… A o co właściwie chodzi?
– Będzie przepraszał Tunalda-Doska za to co napisał o nim w internecie.
– Jak to… Tunald-Dosk jest u nas w szkole?! – pani polonistka klasnęła radośnie, a panowie odruchowo sięgnęli pod marynarki.
– Niech pani więcej tego nie robi! – przestrzegł ją trzeci pan. – Tak, on jest tutaj. W auli.
Pani polonistka zerknęła przez okno.
– Nie ma żadnej limuzyny.
– Podjechaliśmy Pendotrolejbusino. No, chodź chłopcze, idziemy.
– Idę z wami!
– Sama pani mówiła, że ma lekcje.
– Ale ja chcę to zobaczyć!
– Mowy nie ma!
Pani polonistka podeszła do trzeciego pana i szepnęła:
– Mam w takim razie prośbę… Zastrzelcie go po drodze i powiedzcie, że uciekał…
– Martwy nie będzie mógł przecież przeprosić – odparł logicznie pan i wyszli zabierając ze sobą Łukaszka.
Milczeli przez całą drogę.
Aula była całkiem pusta, tylko na środku stało kilka stołów i krzeseł. Na stołach leżały papiery, przybory do pisania, stały laptopy. Na jednym z krzeseł siedział zmartwiony pan dyrektor szkoły. Koło okien stał Tunald-Dosk otoczony wianuszkiem osób. Podbijał piłkę. Kiedy zobaczył Łukaszka usiadł koło dyrektora i skinął, aby podprowadzić chłopca ku niemu.
Trzej panowie podeszli z Łukaszkiem.
– Ach! To ty – powiedział Tunald-Dosk. – Nie spodziewałeś się, że się spotkamy co? Może autoghaf?
– Nie ma sprawy – Łukaszek wziął marker ze stołu, sięgnął po piłkę, podpisał się na niej i wręczył Tunaldowi-Doskowi. – To co, to już wszystko? Mogę wracać na lekcję?
– Widzę, że nie będzie łatwo – Tunald-Dosk założył nogę na nogę. – Łukasz, nie wolno w sieci wypisywać co się chce, szczególnie gdy to jest mowa nienawiści. Na przykład twój hejt wobec mnie.
– Kiedy to niby popełniłem jakiś hejt??? Gdzie???
– Dhwiłeś ze mnie na intehnetowym fohum! – uniósł się Tunald-Dosk.
– Czy mógłby pan polsku, bo nie rozumiem…
– Szefie, on sobie z pana hobi heheszki – odezwał się jakiś facet stojący za Tunaldem-Doskiem.
– Sam widzę! A tobie chłopcze odświeżę pamięć. Tu masz wydhuk…
Łukaszek rzucił okiem.
– Aaaale hejt…
– To jest mowa nienawiści! Jest taki ahtykuł kodeksu kahnego o numerze dwieście dwanaście. Za pomówienie jest grzywna lub więzienie.
– Ja pana pomówiłem???
– Nazwałeś mnie „niegodnym zaufania”!
– To nie o panu.
– Jak to nie?!!
– Imię i nazwisko jest inne.
– Też mi inne! Każdy głupi się domyśli kto to jest Nalddo Sktu!
Jakby w odpowiedzi otworzyły się drzwi do auli i weszło kilku kolejnych panów w garniturach. A wśród nich były prezydent Konisław-Bromorowski.
– Jeszcze jego tu bhakowało – zagryzł usta Tunald-Dosk.
Były prezydent wszedł witając się kordialnie ze wszystkimi. Potem rzucił krótko do jednego ze swoich:
– Śrubokręt!
Funkcjonariusz podał mu żądane narzędzie, a były prezydent wrócił do drzwi. Po czym szybko i fachowo zdemontował kontakt zostawiając samą puszkę i przewody spięte kostką.
– Fajny kontakt, przyda mi się – rzekł zadowolony Konisław-Bromorowski oddając łącznik i wkrętak funkcjonariuszowi. Spojrzał na ochroniarzy, dyrektora, Tunalda-Doska i Łukaszka:
– Szukam ucznia o nazwisku Hiobowski, powiedziano mi, że jest tutaj. Który to z was?
Tunald-Dosk jęknął cicho i wbił sobie pięści w oczy.
– To ja – rzekł Łukaszek.
– Acha. Łukaszu, żądam od ciebie przeprosin. Napisałeś o mnie, że jestem niegodny zaufania…
– Zahaz, zahaz – ocknął się Tunald-dosk. – On to pisał o mnie!
– Nieprawda! – wtrącił się Łukaszek. – Napisałem tak o Nalddo Sktu!
– Właśnie! – ucieszył się Konisław-Bromorowski. – A to przecież ja!
– Co ty opowiadasz! To przecież ja! O tobie napisał, że jesteś bucem i głąbem!
– No i to mi się nie podoba. O wiele bardziej za to podoba mi się to „niegodny zaufania”, To brzmi tak elegancko i dystynkcjowanie. Więc chłopcze przeproś mnie.
– Nie! Mnie!
– Mnie!
– Mnie!
– Może panowie się zdecydują – poprosił Łukaszek.
Po minucie krzyków pierwszy poddał się Tunald-Dosk. Chwycił piłkę z autografem Łukaszka i kopnął z całej siły. Piłka odbiła się od ściany i trafiła jednego funkcjonariuszy w plecy. Ten nie wahał się ani chwili, wyciągnął błyskawicznie broń i strzelił do piłki. Słysząc strzał inni panowie też wyjęli pistolety i…
– To wszystko twoja wina, Hiobowski! – pan dyrektor przekrzykiwał strzały czołgając się ostrożnie po zasłanym potłuczonym szkłem parkiecie.
– Moja? Czy to ja strzelam?
– To ta piłka…
– Ale czy to ja ją kopnąłem?
– Bo się zdenerwował!
– Ale czy to ja się z nim kłóciłem?
Pan dyrektor zacisnął pięści i zawołał:
– I co ja teraz mam zrobić?
– Jak to co? Remont!
Artykuł 212
(Wyświetlono 281 razy, 1 dzisiaj)
Ten post ma 2 komentarzy