You are currently viewing Stop terroru!

Stop terroru!

Hiobowscy dość dobrze znali sąsiadkę, mamę małego przedszkolaka o imieniu Wiktymiusz, natomiast prawie wcale nie znali jej synka. Aż tu któregoś dnia mama Wiktymiusza zadzwoniła do drzwi mieszkania Hiobowskich. Za rękę trzymała swojego syna, który w drugiej ręce ściskał plik jakichś papierków.
– Mam do państwa olbrzymią prośbę – odezwała się mama Wiktymiusza. – Ja muszę zaraz wyjść na marsz Komitetu Obrony Dewiacji. A nie mam z kim zostawić małego.
– To moja wina – wtrącił się Wiktymiusz.
– Cieszę się, że tak mówisz – mama Wiktymiusza pokraśniała z dumy. – Moja szkoła!
– Ach, czemu Łukasz taki nie jest… – westchnęła mama Łukaszka sięgając po szal.
– A ty dokąd? – spytał tata Łukaszka.
– Ja też idę na marsz. Walczymy z patriarchatem.
– Właśnie, marsz! – przypomniała sobie mama Wiktymiusza. – No więc ja mam prośbę. Muszę iść, a nie mam z kim zostawić Wiktymiusza…
– A mąż? – przerwał dziadek.
– Partner jest w pracy – odparła lodowato mama Wiktymiusza.
– Ja z nim posiedzę – westchnęła babcia Łukaszka.
– Z nim nie trzeba siedzieć, z nim trzeba wyjść! Wiktymiusz ma nalepki do rozklejenia…
Babcia skapitulowała i powiedziała, że nigdzie nie idzie.
– Łukasz! – zakrzyknęli Hiobowscy.
– Lekcje robię!
– Nagle lekcje robisz! – krzyczała mama wyciągając go z pokoju. – Poza tym, czego ty się w tej reżimowej szkole nauczysz, co?
– Trygonometrii.
– To moja wina – wyznał Wiktymiusz.
Łukaszek chciał coś jeszcze powiedzieć, ale machnął tylko ręką.
– Nie naklejajcie na transformatorach! – zawołał tata Łukaszka. – To sprzeczne z prawem!
– A czy coś w tym kraju nie jest sprzeczne? – powiedział gorzko Łukaszek, wziął Wiktymiusza za rękę i poszli.
Nakleili kilka naklejek w zapadającym mroku. Kiedy podeszli do następnego bloku zobaczyli jakąś ciemną postać, która rozklejała coś na drzwiach transformatora.
– Tam nie wolno – głos Łukaszka zadudnił głośno.
Postać wydała cienki krzyk i podskoczyła. Kiedy się odwróciła, Łukaszek ją rozpoznał. Była to starsza pani, właścicielka punktu ksero na osiedlu, zwana Babcią Xero.
– Aaaa! Aleście mnie nastraszyli!
– To nasza wina – odezwał się Wiktymiusz.
– Mów za siebie – ofuknął go Łukaszek. – Nie wolno naklejać plakatów na drzwiach transformatora!
– To nie plakat! To walka o życie! Spójrzcie tylko sami!
I Łukaszek przy świetle komórki odczytał: „Stop terroru!”.
– Tak się nie pisze…
– Bo co, bo poprawność polityczna?! – zdenerwowała się Babcia Xero. – Właśnie, że trzeba o tym mówić! Pisać! Informować! Stop terroru w tym kraju!
– Idzie ktoś – szepnął Wiktymiusz.
Zalegli z krzakach. Alejką przeszedł mąż dozorczyni, pan Sitko. Szedł jakby walczył z ciężką wichurą, a co ciekawe, nawet lekki wietrzyk nie wiał.
– Nie wolno naklejać na drzwiczkach, bo prawo tego zabrania – szepnął Łukaszek, kiedy otrzepywali się z liści.
– W dupie mam takie prawo – zasyczała Babcia Xero. – A jak ci każą się zlustrować, to się zlustrujesz? Co? Gdzie w tym kraju solidarność, demokracja, wolność?
– Hm – chrząknął Łukaszek. – Może w tym, że może pani mówić o braku demokracji. Bo gdyby jej nie było to by pani nie mówiła. Bo by panią zamknęli.
– Wolność – powtarzała głucha na argumenty Babcia Xero. – Wolność polega na tym, że wolno robić co się chce. Wolno mi naklejać wezwania „Stop terroru” gdzie chcę i już!
– A ja? – spytał zaciekawiony Wiktymiusz.
– Ty też!
– A jak będzie chciał nakleić pani na czole? – zaprotestował Łukaszek.
Babcia Xero zamknęła oczy, odetchnęła głęboko i rzuciła:
– Dawaj!
– To świetny klej, szybko nie zjedzie – wtrącił się Wiktymiusz.
– Dawaj, mówię!
Łukaszek nie namyślał się długo. Przypasował Babci Xero jadną z naklejek na sam środek czoła. Babcia oddaliła się w kierunku jednego z bloków, gdzie nad sklepem paliła się latarnia. Tam zatrzymała się i przejrzała w szybie usiłując odczytać co ma na czole. – Co właściwie jest na tej nalepce? – mruknął Łukaszek i oświetlił komórką swoje egzemplarze.
Było tam napisane „Świnka morska szuka partnera rozpłodowego”.
Rozległ się potworny krzyk i tupot. Babcia Xero odczytała treść naklejki i biegła do nich.
– Uciekamy! – Łukaszek szarpnął Wiktymiusza za rękę. Ale Wiktymiusz się nie ruszył.
– Mama mi powtarza, że zawsze trzeba się przyznać, wziąć winę na siebie i się wstydzić.
Babcia Xero dopadła ich i zaczęła wrzeszczeć.
– Sama pani chciała – bronił się Łukaszek.
– To moja wina – Wiktymiusz pokornie pochylił głowę.
– Walcz, nie poddawaj się! – zachęcał go Łukaszek. – Myślałeś co będzie jak się twoja mama dowie? Pewnie cię ukarze chodzeniem w sukience!
Oczy Wiktymiusza zrobiły się okrągłe.
– Ależ mama często w domu zakłada mi sukienkę. I nie jest to żadna kara, naprawdę…

(Wyświetlono 251 razy, 1 dzisiaj)

Marcin Brixen

Jestem z Poznania, jestem inżynierem.

Leave a Reply