Dozorca ma wiele obowiązków do wypełnienia. to nie tylko banalne zamiatanie chodnika pod blokiem. Ale to nie znaczy, że dozorca zgodzi się na wszystko. Ma on swój honor i właśnie honorem uniosła się pani Sitko odmawiając lokatorowi z pierwszego piętra, który niedawno się wprowadził.
– Chyba pan oszalał! – zakrzyknęła pani Sitko falując z oburzenia. – Ja nie będę panu wyprowadzać psa!
– Wyjeżdżam na pół dnia.
– Niech pan zabierze psa ze sobą.
– Jestem jurorem na dniu kota, wie pani co by się tam działo? Co to za problem na chwilkę psa wypuścić?
– Na chwilkę? Pewno trzeba całą godzinę z nim biegać!
– Ale gdzie tam! Pies biega sam!
– Nasra mi na trawnik!
– Nie ma mowy! Jest dobrze ułożony!
– Nie!
– Czyli nienawidzi pani zwierząt – westchnął lokator. – Niechże pani spojrzy na tego biednego pieska. Jak on na panią patrzy. A pani go tak nienawidzi. Co on pani zrobił? No co, pytam się?
– Nie zga… Och, no dobrze, niech będzie – pani Sitko stopniało serce pod wpływem psiego spojrzenia.
– No to super, to niech pani słucha, tu ma pani klucze od mieszkania, jeść trzeba dać trzy razy, o tej, o tej i o tej, o tej godzinie musi wyjść na spacer, trzeba z nim biegać przez godzinę. Żartowałem. Biega sam, najczęściej robi kółka wokół śmietnika. To wszystko, dziękuję, do widzenia.
– Nie wierzę – jęknęła pani Sitko patrząc na trzymane w ręku klucze.
Kiedy nadeszła pora spaceru pani Sitko poszła do mieszkania lokatora, zapięła psa na smycz i wyprowadziła przed blok. Przed budynkiem było zaskakująco dużo ludzi. Jakaś grupa pań z transparentami „Aborcja jest fajna”. Rozpoznała wśród nich mamę Wiktymiusza. A ze sklepu wracał nie kto inny jak mąż pani Sitko. I wtedy pani Sitko wpadła na genialny pomysł. Wręczyła smycz mężowi.
– Co to jest? – spytał zdumiony pan Sitko.
– Pies – odparła zjadliwie pani Sitko. – Nie widać?
– Widać, ale przecież my nie mamy psa.
– To nie nasz pies, tylko jednego z lokatorów. Obiecałam mu go wyprowadzić, więc przejdź się z nim godzinę. Wystarczy pobiegać z nim koło śmietnika.
– Dlaczego ja mam się przejść skoro ty obiecałaś? – zirytował się pan Sitko. Miał bowiem w siatce alkohol i budził się już w nim duch konsumpcji.
– Bo w naszym małżeństwie obowiązuje ciągłość prawna – oznajmiła z dumą pani Sitko. – Poza tym Jezus mawiał, że mąż i żona to jedno.
– Mawiał, mawiał, ale sam żony nie miał – burczał pan Sitko patrząc jak jego żona wchodzi do budynku. Z budynku za to wyszedł Łukaszek Hiobowski. I wtedy pan Sitko wpadł na genialny pomysł.
– Pomożesz mi chłopcze? To fajnie. To potrzymaj to – i pan Sitko wyciągnął siatkę w stronę Łukaszka, po czym w ostatniej chwili zmienił zdanie, cofnął rękę z siatkę i wyciągnął drugą. Wcisnął Łukaszkowi smycz. – Albo lepiej nie. Jeszcze byś zbił. Weź lepiej to.
– Co to jest???
– Pies – odparł pan Sitko z satysfakcją.
– Ale przecież państwo nie macie psa!
– Bo to nie nasz. To pies lokatora. Trzeba go wyprowadzić. Wystarczy pobiegać z nim godzinę koło śmietnika.
– Przecież ja nie będę biegał z cudzym psem… – zaczął Łukaszek i urwał, bo ktoś wybiegł z bloku mało go nie przewracając.
To była jego mama. Niosła transparent „Aborcja jest fajna”.
– No wreszcie pani jest! – zakrzyknęła mama Wiktymusza. – Ile można czekać?
I panie z transparentami podeszły pod blok.
– Przepraszam za spóźnienie, to moja wina, przyznaję się do wszystkiego, wstydzę się i zapłacę – mama Łukaszka pochyliła głowę w pokorze. Pan Sitko zrobił facepalma. A pies zaczął piszczeć i wyrywać się w stronę śmietnika.
– Co to? – zdumiała się mama. I wtedy Łukaszek wpadł na genialny pomysł.
– Zlepek komórek – odparł błyskawicznie.
Obie mamy spojrzały na niego ze zdumieniem.
– No wie pani – głos mamy Wiktymiusza ociekał ironią. – To mój syn, choć taki mały, wie już kto nam przyniósł wolność w czterdziestym piątym, wie kto mordował w Jedwabnym i wie, że pies to nie zlepek komórek, a żywa, czująca istota.
– A żywa, czująca istota w brzuchu matki to też jest żywa, czująca istota? – spytał Łukaszek.
– To właśnie jest zlepek komórek – odparła ze spokojem mam Wiktymiusza. Mama Łukaszka cofnęła się dwa kroki. Wiedziała, że pytania jej syna są niezwykle niebezpieczne.
– W każdym brzuchu każdej matki? – pytał dalej Łukaszek.
– Tak! Tak!
– A u pieska?
Mama Wiktymiusza zaniemówiła.
– Tak się właśnie zastanawiam… ciągnął dalej Łukaszek. – Te wszystkie śliczne szczeniaczki… W brzuchu matki…Małe, ślepe i bezbronne… Szczypcami… Ciach…
– Nie! – krzyknęła mama Wiktymiusza i rozpłakała się.
– I dotyczy to nie tylko piesków! – pan Sitko złapał klimat. – Kotków też! Piękne małe puszyste kotki można abortować!
– Oczywiście, bo to przecież zlepek komórek – przytaknął Łukaszek. – To samo dotyczy chomiczków.
– I świnek morskich.
– Ale nie ograniczajmy się do zwierząt domowych. Koniki.
– Cielaczki!
– Kurczaczki! – zawołał Łukaszek.
Ale ostatnie słowo należało do pana Sitko. Spojrzał na trzymaną przez siebie siatkę, przez którą przebijała etykieta „miód pitny” i rzucił:
– Pszczółki!
To był coup de grace. Wszystkie panie płakały. Jedna wymiotowała.
– A mówię o tym dlatego, bo… – i Łukaszek pokazał coraz bardziej piszczącego psa, który szarpał się i przebierał łapami. – Bo ten pies jest w ciąży. I właściciel zamierza dzisiaj zabrać na aborcję.
Okrzyk zgrozy wyrwał się z piersi pań że aż transparenty „Aborcja jest fajna” im zadygotały w rękach.
– Trzeba temu zapobiec! – krzyknęła mama Wiktymiusza.
– Przecież to tylko zlepek komórek – poddał pan Sitko mocujący się z nakrętką miodu pitnego.
– Trzeba temu zapobiec, dlatego… – mama Wiktymiusza powtórzyła i przerwała, bowiem Łukaszek spuścił psa ze smyczy łżąc bezczelnie „się mi wyrwał”. Pies wystartował jak rakieta i zniknął za śmietnikiem.
– Gonimy! – zakrzyknęła bojowo mama Wiktymiusza i panie ruszyły w pościg za zwierzakiem. Pan Sitko wreszcie odkręcił miód i mógł teraz w pełni rozkoszować się zmaganiami sportowymi.
Panie dwa razy miały realną szansę na złapanie psa. Było to na drugim i na szóstym okrążeniu wokół śmietnika. Potem dystans pomiędzy ściganym a ścigającymi zaczął rosnąć.
I na to wszystko wyszła pani Sitko. Zobaczyła zrujnowane trawniki, zarzygane schody i męża popijającego alkohol.
– Co ty robisz?! – zakrzyknęła strasznym głosem.
– Psa wyprowadzam – odparł pan Sitko dudniąc w butelkę.
W pani Sitko krew zagrała i rzuciła się na męża.
I na to wszystko nadszedł właściciel psa. Ogarnął tą scenę i zapozował do obrazu Muncha.
Podeszła do niego mama Wiktymiusza, dysząc ciężko ze zmęczenia.
– Jest pan wrednym chamem! – wrzeszczała machając transparentem „Aborcja jest fajna”. – Jak pan może wykonać aborcję na swoim psie! Nie ma pan serca ani sumienia! To barbarzyństwo!
Nadbiegł pies i zaczął łasić się do jego nóg.
– Boże, co za patologia tu mieszka – rzucił właściciel psa. – Reks, idziemy do domu!
Aborcja i pies
(Wyświetlono 308 razy, 1 dzisiaj)