Tata Łukaszka został wezwany do szkoły.
– Co żeś przeskrobał? – zapytał syna.
– Nic.
– Coś musiało być, za nic nie wzywają do szkoły. Jest źle? Zbiłeś szybę? Ukradłeś dziennik?
– Może parę razy wyraziłem własne zdanie…
– To jeszcze gorzej – tacie Łukaszka wyciągnęła się twarz.
Wyciągnęła się jeszcze bardziej kiedy poszedł do szkoły. Trafił bowiem na panią pedagog, która była bardzo zbulwersowana jednym przypadkiem wyrażenia własnego zdania przez Łukaszka.
– Żyjemy w wolnym kraju. Ma prawo mieć własne zdanie – oświadczył z godnością tata Łukaszka.
– Ale nie takie! – piała purpurowa z gniewu pani pedagog. – Przecież to jest skandal, żeby w dwudziestym pierwszym wieku mieć takie poglądy!
– A co on takiego powiedział?
– Że feminizm kończy się kiedy trzeba odkręcić słoik!
Tata Łukaszka z trudem ukrył uśmiech.
– Co się pani tak gorączkuje, przecież to dziecko.
– Ładne mi dziecko! A najgorsze proszę pana jest to, że on jest w błędzie! Tak, tak! Otóż ja jestem feministką i potrafię odkręcić słoik! No! I co pan na to?!
– Polecam pani do przeczytanie „Strasznych mieszczan” – tata Łukaszka wstał.
– Tam jest coś o słoikach? – wołała jeszcze pani pedagog, ale tata Łukaszka już poszedł.
W domu tata miał do swojego syna tylko jedną prośbę – żeby już więcej tego nie robił.
– A co z tym teraz? – zaniepokoił się Łukaszek.
– Nie przejmuj się. Ludzie zapomną.
No i niestety t akurat tata Łukaszka pomylił się i to bardzo. Ludzie bowiem nie zapomnieli.
Otóż Gruby Maciek wrzucił jego tekst do mediów społecznościowych. Okularnik z trzeciej ławki zrobił z tego mema. A dalej to już poleciało.
Łukaszek spał, jadł i chodził do szkoły nieświadom nawet tego, że kolejne rzesze feministek przekazują sobie jego zdanie, oburzają się nim, protestują wobec niego i robią coming out kto potrafi odkręcić słoik i jakim narzędziem. To było jednak za mało, więc ktoś rzucił hasło, aby skonfrontować się z twórcą zdania i mu udowodnić, że się mylił.
Do tego doszło w czwartek po południu. Łukaszek wracał ze szkoły zamyślony, gdy nagle stwierdził, że jest pod swoim blokiem i otacza go kilkadziesiąt osób płci żeńskiej.
– To on! – krzyczały panie. – To on!
I wszystkie ręce wyciągnęły się w salucie, który byłby rzymskim gdyby nie to, że każda z rąk dzierżyła słoik z kompotem.
– I co?! – zakrzyknęła drwiąco jedna z pań. – Feminizm się kończy? Patrz na to dzieciaku!
I wszystkie panie zaczęły odkręcać słoiki. Jedna używały plastikowych obejm, inne podważały nożem brzeg pokrywki, a niektóre stukały nawet wieczkiem o kostkę chodnikową. Jeden za drugim unosiły się w górę otwarte szklane naczynia. Krzyk triumfu potęgował się.
– Hurra! Hurra!
– No i co teraz? – krzyknęła druga pani. – Nadal uważasz, że feminizm się kończy kiedy trzeba otworzyć słoik?
Łukaszek rzucił szybko okiem po otoczeniu i odbił piłeczkę:
– Kto to wszystko zje?
– Co?
– No, to ze słoików. To są kompoty, tak? Kto to zje? Chyba nie wyrzucicie jedzenia?
I korzystając z konsternacji, jaka ogarnęła protestujące, przeszedł pomiędzy nimi i wszedł do bloku.
Panie zrobiły jedyną sensowną rzecz. Zaczęły częstować siebie nawzajem. Ale nie było łatwo.
– Nie, nie jem kompotu z gruszek, jestem weganką…
– Czy te wiśnie są bezglutenowe?
I tylko dozorczyni bloku, pani Sitko, uśmiechała się. Bowiem ta przewidująca kobieta otworzyła słoik nie z kompotem, lecz z nalewką na malinach.
I pan Sitko miał piękny wieczór.
Feministki i słoik
(Wyświetlono 317 razy, 1 dzisiaj)