Stało się: babcia Łukaszka zasłabła. I to tuż przed świętami Bożego Narodzenia.
– Boga nie ma – oponowała słabym głosem babcia leżąc na ławie w kuchni i wachlując się przepisem na karpia a la Hilary Minc.
– Już jej lepiej – odetchnął z ulgą dziadek Łukaszka, ale mimo to zadzwonił pod 112.
– Najbliższą wolną karetkę mam trzeciego stycznia o szesnastej – poinformował posępnie dyspozytor.
– Co? Halo? – telefon przejął tata Łukaszka. – A nie dało by się jakoś tak szybciej?
– Dałoby się. Już łączę.
Zagrała jakaś upiorna melodyjka, po czym coś szczęknęło i rozległ się głos:
– Poczta Polska, słucham.
Tatę Łukaszka zamurowało. Słuchawkę przejęła siostra Łukaszka.
– No hejka. Babcia mi zemdlała. Możecie coś z tym zrobić?
– Oczywiście. Proszę podać adres, zaraz przyjedzie kurier…
I faktycznie. Po kilkunastu minutach pod blok Hiobowskich zajechał z fantazją bus w barwach pocztowych.
– Co on przywiózł? Lekarstwa? – zainteresowała się babcia.
Okazało się, że kurier niczego nie przywiózł. Wręcz przeciwnie. Chciał zawieźć. Babcię.
– Czy wyście oszaleli? – oponowała babcia. – Furgonem mam jechać do szpitala?
– Do jakiego szpitala? – żachnął się kurier. – Szybciej, muszę paczki rozwozić!
Cała rodzina pomogła babcia zejść na dół. Kurier pomógł babci położyć się na przesyłkach, zatrzasnął drzwi i ruszył. A Hiobowscy w swoim samochodzie za nim.
Zgubił ich już na pierwszych światłach. Kiedy dojechali pod pocztę babcia już była w środku.
– …pani po odbiór awizo? – pytała pani w okienku, przed którym stało kilka osób.
– Pani po kopertę – wyjaśnił kurier.
– Jaką kopertę? – zdumiała się babcia Łukaszka. – Ja chora jestem.
– Kopertę do lekarza – uściślił kurier.
– To pani bez kolejki – zadecydowała pani w okienku.
– Ja też tylko po kopertę – odezwał się ktoś z kolejki.
– Trzeba było od razu tak mówić. Do jakiego lekarza?
– Do żadnego, na list.
– To pan czeka. A pani niech położy się tutaj – pani z hałasem podniosła roletę i babcia ułożyła się na wadze do przesyłek.
– Ma pani szczęście. Lekarz przyjmie panią od razu – pani z okienka pomogła babcia wstać i wskazała drogę na zaplecze.
Babcia podtrzymywana przez dziadka doszła do drzwi z napisem „lekarz”. Za nimi był gabinet, w którym urzędował pan w białym kitlu. Szybko babcię zbadał i zaproponował termin za pięć lat.
– My… Mamy kopertę… – babcia ją wyjęła, a dziadek sięgnął po portfel i zaczął przekładać do niej jakieś banknoty.
– Stop! Co pan robi?! To łapówka! – lekarz był bardzo niezadowolony.
– E… Tego… – plątał się dziadek. – A co mam zrobić z kopertą?
– Jak to co? Kupić do niej znaczek! Jaki państwo sobie życzą?
Babcia, która miała jako takie doświadczenia z korespondencją analogową przełknęła ślinę i poprosiła o znaczek „Polska B”.
– Polska B, skoro tak głosowała jak głosowała, niech się operuje sama – rzekł ze złością lekarz. Kucnął przy biurku i wyjął z niego klaser. – Państwu proponuję… Trójkątny Paragwaj z żaglowcem. Operacja jutro.
– A ile kosztuje ten znaczek? – spytał z niepokojem dziadek Łukaszka.
– W euro czy w dolarach?
Tata Łukaszka musiał jechać do bankomatu.
– Jutro – rzekł lekarz naklejając znaczek na kopertę. – Jutro się pani zgłosi z tym na oddział. I już.
– Czy coś płacę? – zapytała babcia Łukaszka.
– Ale co też pani?! Przecież leczenie w Polsce jest za darmo!
Lekarz na poczcie
(Wyświetlono 297 razy, 1 dzisiaj)