You are currently viewing Ratować jak w czasie wojny

Ratować jak w czasie wojny

Łukaszek razem ze swoim dziadkiem siedzieli spokojnie w mieszkaniu w pogodny, wakacyjny poranek. Jedli śniadanie i nie przeczuwali nadciągających dramatycznych wydarzeń.
Rozległ się dzwonek do drzwi.
– Kto tam? – zapytał dziadek Łukaszka.
– Kobiety i dzieci!
Otworzyli. Na korytarzu bloku stała grupa brodatych młodych mężczyzn.
– No i gdzie te kobiety i dzieci? – spytał z przekąsem Łukaszek.
– No i gdzie ta pani co nam pomoc przysłała? – odbił pytanie pytaniem jeden z mężczyzn.
– Hm… Zapewne chodzi o mamę Wiktymiusza – poddał dziadek. – Pokażę panom, gdzie ona mieszka.
I poszli. Młodzi mężczyźni zabębnili w drzwi. Mama Wiktymiusza otworzyła i się wystraszyła.
– Co to? Kto to?
– Uchodźcy – rzekł z satysfakcją dziadek Łukaszka. – Do pani.
Mama Wiktymiusza zaczęła strasznie krzyczeć, że od tego, by pomagać uciekinierom z Afganistanu jest polski reżim, który jest gorszy niż w Afganistanie.
– Tu jest gorzej? – zaniepokoił się jeden z młodych mężczyzn. – W samolocie mówili nam…
– Milcz! – skarcił go inny mężczyzna. – Jeśli pani nam pomagała, to mamy do pani pretensje.
Mamę Wiktymiusza zamurowało, ale szybko zaczęła się bronić w dość prosty sposób:
– A do nich nie macie pretensji?
I pokazała na Łukaszka i jego dziadka.
– Do nas panowie nie mogą mieć pretensji o pomoc – rozłożył ręce dziadek.
– Jak to? – oburzyli się młodzi mężczyźni.
– Ne możecie mieć do nas pretensji o pomoc, skoro nie pomagaliśmy – uśmiechnął się zwycięsko Łukaszek.
Mamę Wiktymiusza zamurowało po raz drugi.
– Jak to?! Wy, katolicy?! Nie ratowaliście?! Jezus gdyby to widział to by się w grobie przewrócił!
Łukaszek zaczął tłumaczyć, że to ostatnie jest technicznie niemożliwe, ale dziadek machnął tylko ręką i rzekł:
– Kiedyś ratowaliśmy, tak… Konkretnie to moja ciotka… To długa historia…
Okazało się jednak, że wszyscy chcą posłuchać.

Wiosna 1943. Zmierzch. Do okazałego domu na skraju miasta dobiega grupa obdartych, przerażonych ludzi. Dobijają się do drzwi, które się uchylają.
– Ukryjcie nas! Niemcy nas gonią! – skamlą przybyli.
– Nie mówi się Niemcy, tylko naziści – łagodnym głosem upomniał ich gospodarz, odziany w szlafrok i z „Völkischer Beobachter” w ręku. – Przecież oni mogą różnych narodowości, nie tylko niemieckiej. To mogą być Austriacy, Łotysze, Polacy… A nawet… Ży…
– To nie podchodzi pod żadna rubryka! – zagulgotał jeden z młodych i został odciągnięty przez resztę grupy w tył.
– Aj, aj, ależ nam się nie wiedzie – jęczał najstarszy z przybyłych wiodąc grupę do niewielkiego domu na skraju miasta. – Może tutaj?
I zabębnili do drzwi. Otworzyła jakaś młoda ciotka dziadka i krzyknęła:
– Jezus, Maria, Józefie Święty! Przecież was mogą złapać Niemcy! Zaraz was schowam w piwnicy!
I schowała.
Na drugi dzień faktycznie przyszli Niemcy.
– Podobno pani tu kogoś chowa w piwnicy – zagaił jeden z żandarmów.
– Ależ skąd! Panowie, moja piwnica jest o dwa centymetry za niska żeby spełniała wymogi pomieszczenia na pobyt stały ludzi. Sami panowie rozumiecie… To byłoby wbrew przepisom.
– No tak, przepisy na to nie pozwalają – rozpogodzili się żandarmi i odeszli. Z piwnicy wyjrzał najstarszy z przybyłych.
– Dobrze słyszałem? Nasza piwnica jest o dwa centymetry za niska by mogła być pomieszczeniem na stały pobyt ludzi? – zapytał cicho i zatarł dłonie.
– Nie wasza piwnica tylko moja – sprostowała ciotka dziadka. – A poza tym, co to za różnica? Przecież nawet tego nie widać. Ale jeśli się wam nie podoba…
– Czyja coś mówię? Piwnica podoba nam się to i to bardzo – odparł najstarszy i wycofał się do piwnicy.

– …dzisiaj rodzina ciotki płaci odszkodowanie już trzeciemu pokoleniu przybyłych – kończył w zadumie dziadek. – Tak więc my nie będziemy ratować. Już nie. Nikogo.
– Rozumiemy! Świetnie rozumiemy! – dały się słyszeć okrzyki wśród młodych mężczyzn. – My ich świetnie znamy! Oni tacy są!
– A ja? – przypomniała o sobie mama Wiktymiusza i zrobiła to bardzo nie w porę. Młodzi mężczyźni runęli w stronę otwartych drzwi jej mieszkania.
– A właśnie! Pani! Pani przysłała nam sweterek! Ten sweterek jest za ciasny! Skandal!
– Jedzenie! Co to w ogóle za jedzenie?! Połowa puszek to karma dla kota, a druga połowa to wieprzowina!
– Ładowarka była do poprzedniego modelu IPhone’a!
– Na co nam podpaski?!
Mama Wiktmiusza cofała się pod naporem tych oskarżeń wgłąb swojego mieszkania, a grupa młodych, brodatych mężczyzn parła dalej i dalej wchodząc tam za nią. Wreszcie wszedł ostatni i zamknął za sobą drzwi.
– Nie trzeba po coś lub po kogoś dzwonić? – zaniepokoił się Łukaszek.
Dziadek pokręcił głową i pokazał drzwi. Naklejone na nie były plakat z wulgarnym słowem na literę „w” oraz deklaracja na czarnej kartce z czerwonym zygzakiem: moje ciało, moja sprawa.
– Uszanujmy jej decyzję – zaproponował dziadek i poszli kończyć śniadanie.

(Wyświetlono 361 razy, 1 dzisiaj)

Marcin Brixen

Jestem z Poznania, jestem inżynierem.

Leave a Reply