You are currently viewing Są granice w kwestii granic

Są granice w kwestii granic

Mama Łukaszka niespokojnie krzątała się po mieszkaniu. Sprawdziła jeszcze czy ma transparent, zapytała czy ktoś z rodziny chce iść z nią. Nikt nie chciał.
Mama zjechała windą i wyszła przed blok mijając się w drzwiach z dozorczynią, panią Sitko. Przed blokiem stała już mama Wiktymiusza z megafonem w ręku i grupka nieszczęśliwych, pulchnych dziewczyn o turkusowych grzywkach.
– Dużo nas – mama Wiktymiusza powitała ciepło mamę Łukaszka.
– Osiem osób – bąknęła zaskoczona mama Łukaszka.
– To dużo – potwierdziła mama Wiktymiusza i wdrapał się na niewielki podest. Przyłożyła megafon do ust i zaczęła nadawać:
– Tenkrajowcy i Tenkrajowczynie! Osoby obywatelskie z tego kraju! Do was się zwracam, do was mówię! Czy wy wiecie co się dzieje, tam na wschodzie? Ludzie umierają!
– Ludzie wszędzie umierają – odezwał się zgryźliwie jakiś emeryt, który akurat przechodził obok. – A najwięcej we Włoszech. Trupy ciężarówkami wywożą.
Mama Wiktymiusza poprosiła by miłośnik folii poszedł się zawinąć w stretch i kontynuowała:
– Żadna granica nie może być przeszkodą dla życia!
– No chyba, że brzuch – wtrąciła młoda dziewczyna spacerująca z psem.
– Co: brzuch? – zdziwiła się mama Wiktymiusza.
– Życie po drugiej stronie brzucha już nie jest życiem.
– Po drugiej stronie brzucha? O czym pani mówi, bo nie rozumiem?
– A dziecku nienarodzonym.
– Proszę pani – mama Wiktymiusza opanowała się z najwyższym trudem. – Niech pani sama siebie posłucha co pani gada za głupoty. Nie ma czegoś takiego jak dziecko nienarodzone. Jest dziecko. a dziecko jest już narodzone.
– To co jest w brzuchu? – dopytywała dziewczyna. Życie?
– Nie!
– Chce pani powiedzieć, że to jest martwe?
– Nie, proszę pani, to jest żywe, ale to zlepek komórek nazywany płodem. Na pewno nie jest dziecko. I można to usunąć kiedy się chce. Przynajmniej powinno.
– Rodziła pani kiedyś dziecko?
– Owszem, rodziłam, ale nie dziecko – oświadczyła z godnością mama Wiktymiusza. – Rodziłam płód, który po urodzeniu stał się dzieckiem.
– A kiedy stał się dzieckiem? – dopytywała dziewczyna.
– No proszę pani, to powinna pani umieć ze szkoły…
– W szkole tego nie uczą – odparła jedna z turkusowych grzywek.
– O! – mama Wiktymiusza była zaskoczona. – A czego?
– Gender, LGBT i że trzeba się wstydzić jedzenia nabiału.
Zapadła niezręczna cisza.
– No… – zaczęła mama Wiktymiusza i zakaszlała. – Płód staje się dzieckiem w momencie przejścia przez Magiczne Wrota.
– Przecież taki poród potrafi trwać dłuższy czas – drążyła dziewczyna. Co w przypadku gdy tylko główka przeszła? Ona należy do dziecka, a tułów należy do płodu?
– Mówimy o uchodźcach! – nie wytrzymała mama Wiktymiusza. – Pani mnie zagaduje…
– Ha! Przegrała pani! – ucieszyła się dziewczyna. – A wie pani dlaczego? Bo zmieniła pani temat…
No i mama Wiktymiusza uderzyła dziewczynę nagrodą „Mieszkaniec roku” którą utrzymała rok temu od władz miasta w kategorii „empatia”.
Kiedy dziewczyna poszła już sobie mama Wiktymiusza znów chwyciła za megafon.
– Co to ja… Ach, tak! Granice! Granic nie ma! To tylko nasz wymysł, kreska na mapie. Czyż las tu i tam nie wygląda tak samo? Czyż niebo nie jest tak samo niebieskie? A tam ludzie umierają, czekają na pomoc! Możemy, musimy im pomóc! Zacznijmy od najprostszej rzeczy. Musimy sobie uświadomić, że należy otworzyć granice, umożliwić swobodny przepływ ludzi, którzy mają prawo wejść tam, gdzie chcą!
Wszyscy przez dłuższą chwilę trwali w pełnym milczenia szacunku dla słów mamy Wiktymiusza. Mama Wiktymiusza potoczyła triumfującym wzrokiem, jej spojrzenie padło na drzwi do bolku. Przyłożyła znów megafon do ust i zagrzmiała:
– No do cholery! Ile razy można powtarzać, żeby zamykać drzwi od domofonu! Nie dość, że ciepło ucieka, to jeszcze bezdomni się pchają, sikają po kątach i kradną wycieraczki!

(Wyświetlono 370 razy, 1 dzisiaj)

Marcin Brixen

Jestem z Poznania, jestem inżynierem.

Ten post ma 2 komentarzy

  1. bez kropki
    Bossskie! A jeszcze gdzieś niedawno widziałam info, że jakoby burmiszcz (nie poprawiać) jednej z przygranicznych miejscowości zaświecił se nad wejściem do domu zieloną żaróweczkę. Że to ma być znak dla óhoćcuf, że tu mogą dostać doraźną pomoc. I tylko niestety nikt nie zapytał, czy to aby nie znaczy, że akcja jest zorganizowana (skoro óhoćcy znają te oznaczenia) albo czy to aby nie jest karalne – pomoc w nielegalnym przekroczeniu granicy. No, ale co ja tam wim. Ja prosta baba jezdem.
    1. Marcin Brixen
      Cieszę się, że się podobało 🙂

Leave a Reply