Zmierzchało. Stawiliśmy się na podwórcu aresztu celem przewiezienia do Miejsca Odosobnienia.
Podjechał bus z wiekowym kierowcą. Kierowca wysiadł i popatrzył na nas krytycznie.
– Jednego brakuje – burknął.
Spojrzeliśmy po sobie.
– Wszyscy są – powiedział Krzysztof.
– Konwojenta nima.
– Już jestem! – rozległ się głos i na podwórzec wbiegła ciężko młoda dziewczyna w mundurze Brygady Julek Niebinarnych. Spojrzała na busa i zrobiło jej się przykro.
– Czy my musimy jechać tym śmierdzącym dieslem? – zapytała ze łzami w oczach.
– A czym mielibyśmy jechać? – warknął kierowca.
– Zbiorkomem!
– Pociągi nie jeżdżą do więzienia, siostro. Pakujcie się i jedziemy! Chociaż nie wiem po co was tam w ogóle wieźć i trzymać – obrzucił nas złym spojrzeniem. – Wystarczyłoby na tamę we Włocławku.
Barbara podeszła do niego i odchyliła mu klapę kurtki. Zalśnił znaczek Ochotniczej Rezerwy Emerytów SB.
– Esbek – stwierdziła z satysfakcją. – Esbeka to ja wyczuwam na kilometr.
– Uuu, nieźle – dziadek Róża zapalił papierosa. – Nie kochamy Polski.
– Całe życie służyłem PRL a Polska pozbawiła mnie emerytury! – kierowca zacisnął pięści.
– Może trzeba było służyć Polsce? – zapytał Marcin Lotnik.
– Wsiadać i ruszamy!
Wsiedliśmy. Wyjechaliśmy za bramę. Ujechaliśmy kilka przecznic.
– Co on tak człapie? – zirytował się dziadek Róża. – Ej, konfituro, w SB nie nauczyli cię gdzie jest trzeci bieg?
– Idioci, spieszy się wam do więzienia? – syknęła Barbara.
Kierowca odwrócił się. Był wściekły.
– Ja… Tego… O zmroku słabo widzę…
– Przepraszam, mam pytanie – odezwał się Krzysztof. – Pan ma kurzą ślepotę?
Zaczęliśmy się śmiać.
– Cisza! – wrzasnął kierowca i gwałtownie zahamował. Ktoś zatrąbił.
– Za chwilę się rozbijemy – powiedziałem. – I to pan będzie odpowiedzialny. Za uszkodzenie samochodu. Służbowego. Pewno jeszcze obciążą pana finansowo.
Kierowca stanął i wytarł czoło.
– Ej, nie tu, stoimy na wprost wyjazdu z Belwederu – odezwała się konwojent Julka.
Kierowca gwałtownie wdusił gaz i ruszyliśmy.
– Uwaga, jakieś dwie limuzyny! – wrzasnęła Barbara. – Zaraz pan w nich uderzy!
– Ja?! – darł się wystraszony kierowca. – Widzieliście to?! Chodnikiem jechali! Chodnikiem!!
– Zjedź pan na bok – powiedział dziadek Róża. – Trzeba coś wymyślić.
Zatrzymaliśmy się w zatoczce autobusowej.
– Nie ma rady – rozłożył ręce kierowca. – Ktoś inny musi poprowadzić. Może ty?
– Nie mam prawa jazdy – wyznała konwojent Julka.
– No to ktoś z nich – kierowca wskazał nas.
– Nie ma mowy! – krzyknęły jednocześnie obie panie. Julka argumentowała, że przepisy, a Barbara, że żadnej kolaboracji z reżimem.
– Przepraszam, mam pytanie – odezwał się Krzysztof. – Jak definiujemy kolaborację? Czy współpraca, która nam się opłaca, jest dobra?
Wysiedliśmy.
– A nie uciekną? – zaniepokoiła się konwojent.
– Te ciapciaki? – kierowca machnął ręką.
– Kto jest z Warszawy? – spytałem. – Nikt?
Okazało się, że nikt.
– A pracuje ktoś w Warszawie?
– Ja – zgłosił się Cezary.
– Miasto znasz?
– Znam…
– To zrobimy tak.
Cezary siadł za kierownicę i ruszył Jechał powoli. Kierowca siedział z nami i tarł zmęczone oczy. Dlatego nie widział, że kiedy tylko Cezary zobaczył stojący na wylocie z miasta radiowóz oślepił go bezczelnie długimi światłami i przejechał obok niego pełnym gazem. Radiowóz ruszył, włączył syrenę i zaczął nas doganiać.
– Coś ty narobił – zdenerwował się kierowca. – Wpuść mnie na moje miejsce!
Kiedy się zatrzymaliśmy, radiowóz stanął obok nas. Policjanci wysiedli i podeszli do drzwi kierowcy.
– Co, Służby Więziennej przepisy nie obowiązują? Co to za prędkość w obszarze zabudowanym? I co to za oślepianie światłami? Prawo jazdy!
– To nie byłem ja – zaczął kierowca.
– Co, może mi powiesz, że to któryś z więźniów prowadził? Proponuję piętnaście punktów i pięć tysięcy złotych, bo nie lubię jak się robi ze mnie idiotę. Ale, ale… Już są jakieś punkty na koncie… W takim razie zatrzymujemy prawo jazdy…
2. Jedziemy do więzienia, część 1
(Wyświetlono 195 razy, 1 dzisiaj)