You are currently viewing 4. Jedziemy do więzienia, część 3, ostatnia

4. Jedziemy do więzienia, część 3, ostatnia

Ku niezadowoleniu Barbary jechałem dosyć szybko. Nie tyle chciałem nadrobić stracony czas, co po prostu byłem zmęczony i chciało mi się spać. Droga był jednak dość długa i kiedy dotarliśmy do Brzeźnicy Kartuskiej już świtało.
– Już jesteśmy? – Barbara ziewała na siedzeniu obok mnie. – Teraz dokąd? Gdzie jest to więzienie?
– Nie ma go w nawigacji – odezwał się z tyłu Marcin Lotnik.
– Nowowybudowane, to go jeszcze nie ma – odezwał się Cezary. – A może go utajnili?
– Może ten ormowiec będzie coś wiedział? – dziadek Róża szturchnął śpiącego smacznie z tyłu kierowcę. – Nic. Śpi.
Krzysztof spojrzał tylko na osobę konwojującą, która spała obok kierowy i bez słów machnął ręką.
Wpadł mi w oko bus z napisem „roboty drogowe” odjeżdżający spod spożywczaka. Zakręciłem kierownicą i ruszyłem kilkanaście metrów na nimi.
– Dlaczego? – spytała Barbara.
– Nowe więzienie, nowa droga – odparłem. – Jak się teraz buduje drogi? Trzy razy przepłaca i już po miesiącu są do naprawy.
Wyjechaliśmy z Brzeźnicy, zaraz za nią był las. Po kilkuset metrach trafiliśmy na rozwidlenie. W bok odchodziła fatalna, dziurawa droga oznaczona tablicą „Miejsce odosobnienia w Brzeźnicy Kartuskiej”. Skręciłem i zwolniłem, furgonem huśtało i kołysało. Za pierwszym zakrętem w poprzek drogi stały koparka i wywrotka. W otwartym busie siedzieli robotnicy i spożywali budowlańcy i spożywali śniadanie budowlańca: dwa Żubry z małpką.
– Zatrąb – Barbara zjeżyła się na widok zablokowanej drogi. – Jak można tak parkować!
– Noże broń. To trzeba zrobić inaczej – uchyliłem okno i zawołałem do pierwszego robotnika z brzegu:
– E, majster! Gdzie jest kierownik?
– W busie, bo co?
– To dawaj go tu, bo mamy pilny interes!
Z tyłu busa wysiadł jakiś korpulentny pan w kamizelce odblaskowej i podszedł do nas.
– Co jest?
– Przejechać musimy, a nad waszym sprzętem raczej nie przelecimy – pokazałem przed siebie.
– Zjemy i was przepuścimy, gdzie się tak spieszycie?
– Do więzienia.
– Do więzienia? – kierownic podszedł bliżej i przyjrzał nam się uważniej. – Nie wyglądacie na strażników.
– Bo nimi nie jesteśmy. Jesteśmy więźniami.
– Coś takiego! – kierownik zarechotał. – Do czego to doszło! Więźniowie sami się odwożą do więzienia!
– Tak taniej.
– I co zrobią z tymi zaoszczędzonymi pieniędzmi?
Zażartowałem:
– Przeznaczą na drogi.
Kierownika bardzo to rozbawiło.
– Młody i Łysy, idźcie przestawić sprzęt. A swoją drogą – kierownik podszedł jeszcze bliżej. – Nie myśleliście żeby uciec?
– Uciec i co dalej? – wzruszyłem ramionami. – Żeby rodzinie prąd i gaz odcięli?
– Ano racja, racja – zasępił się kierownik. Spojrzał na drogę i zobaczył, że przejazd jest już wolny. Machnął ręką. Odmachnąłem i powoli potoczyliśmy się dalej. Za kolejnym zakrętem wyłonił się piaszczysty parking, a za nim długi, szary, betonowy mur. W murze była wielka brama, a obok okienko i drzwi do wartowni.
Stanąłem koło drzwi wartowni.
– Wysiadamy? – spytałem Barbary.
– Przecież nie będę wchodzić pieszo. Mieliśmy przyjechać to wjeżdżamy do środka. Jedź pod bramę i trąb!
I tak też zrobiłem.
Długo musiałem trąbić aż wreszcie wypadło kilka tęgich osób w mundurach z kolorowymi włosami. Nie mogłem sobie odmówić i kiedy tylko podchodziły bliżej dalej trąbiłem, tym bardziej, że tak śmiesznie podskakiwały. W końcu dziadek Róża się zirytował, zgarnął papiery i wyrzucił je przez swoje okno żądając głośno i dosadnie aby wreszcie ktoś otworzył bramę.
Po kilku minutach wreszcie wjechaliśmy do środka. Wysiedliśmy by rozprostować nogi, zresztą dalsza jazda był i tak nie możliwa. Auto stało na niewielkim placyku za bramą, dalej były budynki, trawniki i asfaltowe alejki, a wszystko gęste poprzegradzane siatkami i furtkami. Prawie jak na nowoczesnym osiedlu.
Zawarczał brzęczyk, otworzyły się drzwi wartowni i na placyk wyszli strażnicy.
– No wreszcie ktoś jest – Barbara wskazała wnętrze busa. – Kto weźmie moją walizkę?
– To nie hotel – burknął jeden ze strażników.
Barbara zmierzyła wzrokiem strażnika, potem płotki, i powiedziała pokazując jedną z furtek.
– Mój mąż zrobiłby lepszą.

(Wyświetlono 39 razy, 1 dzisiaj)

Marcin Brixen

Jestem z Poznania, jestem inżynierem.

Ten post ma 4 komentarzy

  1. bez kropki
    Trochę obok tematu: pewna pani w mieście – stolicy imitacji miała wyłączoną komórkę akurat w czasie, gdy na Jasionce przebywał Włodzimierz Ż. Tj. nie, że ona wyłączyła, tylko jej włączona do prądu kom. nie „miała zasięgu”. Pani wcześniej głos zabierała tu i tam nt. wojny rusko-ruskiej. Ona też ma dołączyć do Waszego wesołego transportu i udać się do miejsca odbywania kary?
  2. Marcin Brixen
    A co to była za pani? Nie słyszałem.
    1. bez kropki
      Bardzo zwyczajna, taka sobie szara kobitka, żadna persona. Doradziłam jej sprawdzanie, czy to była jednorazowa awaria, czy też będzie się rzecz powtarzać. Póki co tylko obserwujemy, a mnie się po prostu skojarzyła jej historyjka z wesołym transportem do paki.
      1. Marcin Brixen
        Pomyślę, może uda się gdzieś wstawić 🙂

Leave a Reply