You are currently viewing Trzy wizyty jednej pani, czyli praca leczy

Trzy wizyty jednej pani, czyli praca leczy

Był pogodny wieczór. Tata Łukaszka długo jeździł po osiedlu i nie mógł znaleźć wolnego miejsca do parkowania. Wreszcie wypatrzył jedno wolno koło osiedlowego domu. Tam też podjechał i zatrzymał auto, prostopadle do chodnika.
Pojazd dotknął kołami krawężnika, a przód wysunął się na chodnik. Traf chciał, że akurat chodnikiem szła pewna pani. Pani na widok parkującego pojazdu pisnęła, uskoczyła do tyłu i krzyknęła:
– Uważaj pan z tym swoim penisem!
– Przepraszam, z czym?
– Z penisem! Każdy samochód to przedłużenie męski czyli penis! Autobus to penis zbiorowy, Shinkansen to superpenis, a metro to seks analny!
– Niech już pani idzie – tata Łukaszka machnął zrezygnowany ręką. Pani weszła do domu kultury, a po chwili wyszła licząc pieniądze.
– Skąd to siano? – nie wytrzymał tata Łukaszka.
– Płacą mi. Zajmuję się wykładami na temat odpenisowania przestrzeni publicznej. Chodzę, opowiadam, i mi za to płacą.
Tata Łukaszka nie zdzierżył i zadzwonił to osiedlowego radnego.
– Nie miałem pojęcia, że ona jest na liście płac sumitował się radny. – Zajmę się tym. nie będziemy przecież wydawać osiedlowych pieniędzy na coś takiego.
I faktycznie, dwa dni później tata Łukaszka spotkał ponownie tę samą panią w tym samym miejscu. Tym razem pani siedziała na schodkach osiedlowego domu kultury i płakała rzewnie.
– Co się stało?
– Okradli mnie! – pani zaczęła szlochać jeszcze bardziej.
– Jak? Kiedy?
– Teraz. Tu, w domu kultury. nie chcą mi już dawać pieniędzy. A ja mogę dalej dawać te wykłady, mogę dawać mnóstwo, jeszcze więcej wykładów!
– Hm… A może te wykłady nie są potrzebne?
– No co też pan? – pani wytarła nos i spojrzała na tatę Łukaszka jak na idiotę. – Oczywiście, że są potrzebne. Nawet sobie nie zdajemy sprawy jak zapenisowany jest ten świat. A warto o niego walczyć, warto za niego ginąć. Jak na przykład mój mąż. Już trzy razy zginął.
– Hm, tak – bąknął tata Łukaszka.
Zrobiło się romantycznie. Powiał ciepły wietrzyk. Na drzewku obok ślimaki żarły liście.
– No i co dalej? – tata Łukaszka pierwszy przerwał milczenie.
– Nie wiem – wyszeptała pani bezradnie. – Chyba jakiś protest zrobię. A może akcję crowdfundingową w internecie? Stypendium antypenisowe?
– A może do pracy? – poddał niewinnie tata Łukaszka. Pani ponownie spojrzała na niego jak na idiotę.
– Proszę pana, dla mnie praca to są wykłady, to jest metafizyka, spotkanie z Najwyższym. Gdzie ja go spotkam? Na kasie w markecie? No co też pan. Ble.
– A w magazynie? – zapytał tata Łukaszka patrząc ponad jej głową na ścianę urzędu. Wisiała tam gablota, a w niej między innymi ogłoszenia o pracę. Największe z nich miało tytuł „praca w magazynie”. Niżej był dopisek „Pięćdziesiąt euro każdemu, kto przyprowadzi pracownika!”.
– Nie myślałam o magazynie.
– A widzi pani, trzeba spróbować. Zaprowadzę panią.
Trzeci raz tata Łukaszka zobaczył panią, kiedy po kilku dniach podjechał do magazynu odebrać swoje pięćdziesiąt euro.
– I jak się pani pracuje?
– Całkiem całkiem. Jeżdżę wózkiem widłowym. Taki wózek, a na dole, z przodu ma takie dwa twarde, stalowe penisy… Oj, muszę już kończyć! Zaraz koniec przerwy! Do widzenia!

(Wyświetlono 162 razy, 1 dzisiaj)

Marcin Brixen

Jestem z Poznania, jestem inżynierem.

Leave a Reply