You are currently viewing Jak zarządzać tłumem czyli panika kontrolowana

Jak zarządzać tłumem czyli panika kontrolowana

Łukaszek, Gruby Maciek i okularnik z trzeciej ławki zobaczyli pieszy patrol policji w składzie dwóch osób siedzący na murku koło parku.
– Co oni tacy smutni? – zaciekawił się Gruby Maciek.
– Może im przestępcy uciekli? – poddał okularnik.
– Albo zachorowali. Chodźcie się spytamy – rzucił pomysł Łukaszek, no i poszli.
Przechodzili rządkiem kilka razy przed funkcjonariuszami łamiąc nakaz odległości pięciu metrów i szesnastu centymetrów pomiędzy spacerującymi. Ale policjanci nie reagowali. W końcu okularnik spytał wprost:
– Co panowie tacy smutni?
– Ech… – machnął ręką pierwszy policjant. – Mamy problem nie do ogarnięcia…
I pokazał na park. Dziesiątki, setki osób spacerowały, biegały, jeździły na rowerach…
– Możemy dać mandat jednej osobie – rzekł smętnie drugi policjant. -Możemy dać pięciu, ale nie kilkuset… Jak tych ludzi zmusić, żeby poszli stąd do domu?
– To jest do zrobienia – powiedział Łukaszek trąc brodę w zamyśleniu.
– To nie jest do zrobienia – mruknął tępo drugi policjant.
– To jest do zrobienia – powtórzył Łukaszek. – Tylko trzeba pomyśleć jak to zrobić.
– Egzekwować ostro kary! – zakrzyknął drugi policjant.
Łukaszek pokręcił głową.
– Na Polaka to nie działa.
– Polityka! Sport! Zachęcić ich czymś! Przekupić! – próbowali policjanci.
– To nie powinno nic takiego do zastanawiania się, do powolnego brania na rozum, to powinna być instynktowna, natychmiastowa emocja – zaproponował okularnik.
– Silna – uzupełnił Gruby Maciek.
– Strach – podsumował Łukaszek.
Policjanci poczuli się nieswojo.
– Ej no, mały, chcesz wywołać w parku panikę? Tak nie można…
– Rozejdą się do domów – powiedział uspokajająco Łukaszek. – Nie będzie ryzyka, że się pozarażają. O to chodzi, prawda?
– Żadnych makabrycznych dowcipów – przerwał mu pierwszy funkcjonariusz.
– Nie będzie żadnej makabry. Mam już pomysł. Maciej, spójrz tam.
Wszyscy spojrzeli w kierunku wskazanym przez Łukaszka. Na placu zabaw stał niewielki, plastikowy domek dla dzieci.
– Tym? – nie mógł uwierzyć drugi policjant. – Przecież tego nikt się nie wystraszy.
– Zobaczymy. Maciej, masz pisak? Daj no…
– A ja? Co ja mam robić? – dopytywał się niecierpliwie okularnik.
– Zrobisz to, co potrafisz najlepiej – Gruby Maciek położył mu dłoń na ramieniu. – Będziesz udawał idiotę.
Okularnik o dziwo zachował się spokojnie.
– To będzie trudne – zasępił się. – Dla takiej subtelnej, inteligentnej natury jak moja udawać kogoś zupełnie innego. Chyba będę musiał się na kimś wzorować… – okularnik spojrzał na Grubego Maćka i się rozjaśnił. – Już wiem na kim! Na tobie!
– Umrzyj nędzna fiucino – warknął Gruby Maciek i się pobili.
– Będziesz miał bardzo ważne zadanie – Łukaszek, który skończył już pisać coś na domku tłumaczył tamującemu krew z nosa okularnikowi. – Pobiegniesz przed nami, będziesz wołał i machał rękami. Ściągniesz na siebie ich uwagę. A potem skierujesz ją na nas.
Łukaszek i Gruby Maciek powoli wleźli pod domek i wstali. Okularnik spojrzał na napis na przedniej ściance i zachichotał.
– No, leć – polecił mu zajmujący przednią część domku Łukaszek.
Okularnik zatarł radośnie dłonie i wyjąc wniebogłosy pomknął w głąb parku. Ludzie zaczęli się zatrzymywać i przypatrywać mu się z niepokojem.
– Nieźli są – mruknął pierwszy policjant.
– Mam złe przeczucia – jęknął drugi.
– To teraz my – zadudnił Gruby Maciek. Domek na jego i Łukaszka nogach zaczął dostojnie kroczyć przez park w ślad za wrzeszczącym okularnikiem.
Policjanci usiedli albowiem trudno było im uwierzyć w to, co działo się przed ich oczami. Dziesiątki grupek spacerowiczów, setki biegaczy i rowerzystów, do tej pory spokojnie przemieszczających się po parku, na widok nadciągającego domku robiło coś zaskakującego. W najwyższym, krańcowym przerażeniu zrywali się ze swoich miejsc, zawracali, skręcali, zrywali się, podrywali, brali rozpęd na rolkach, wskakiwali na rowery. I gnali jak szaleńcy jak najszybciej, jak najdalej od domku na czterech nogach. A okularnik biegał wokół, krzyczał, nawoływał, wskazywał i co tu dużo mówić, bawił się świetnie.
– O Boże! – jęknął drugi policjant. – Coś ty zrobił!
– Chyba ty! – odparował odruchowo pierwszy. – I Co teraz?
– Może ich zastrzelimy?
– Kogo?
Na to pytanie pierwszego funkcjonariusza drugi już nie zdążył odpowiedzieć, bo wpadła na nich grupka uciekinierów. Z obłędem w oczach, rozwianym włosem.
– Panie, co się tam dzieje? – pierwszy policjant zawołał do jednego mężczyzny. Ten się na chwilę zatrzymał, złapał policjanta za mundur i wykrzyknął napiętym głosem:
– Moralny karzeł i psychopatyczny karakan w imię swoich chorych ambicji pędzi dziesiątki tysięcy ludzi na pewną śmierć do Parków Zagłady! Wszyscy umrą!!!
Mężczyzna pobiegł dalej, pierwszy policjant dłubał palcem w uchu. a drugi odebrał telefon.
– Tak? Co? Wszystkie jednostki pod market budowlany? – odsunął telefon na bok i powiedział:
– Mamy natychmiast być pod marketem. Jest tyle ludzi, że cały parking zapchany. Za nic mają obostrzenia. Sytuacja krytyczna. Szef nie wie jak ich rozpędzić.
– A ja wiem – mruknął pierwszy. – Niech podjedzie po nas i po ten domek. Zobacz, park jest już całkiem pusty.
Drugi policjant powiedział, że mają rewelacyjny sposób na odesłanie wszystkich ludzi do domu, poprosił o transport i się rozłączył.
– No, a teraz ten domek – rzekł pierwszy funkcjonariusz. – Chodźmy po nich.
– Nie trzeba już wracają.
– Ty, a co on napisał na tym domku?
– Nie wiem. Myślałem, że ty widziałeś.
– Ja też nie!
Chłopcy już wracali. Przodem szedł zziajany okularnik, a za nim Łukaszek i Gruby Maciek nieśli domek. Na przedniej ściance miał wymalowany pisakiem wielki napis LOKAL WYBORCZY.

(Wyświetlono 356 razy, 1 dzisiaj)

Marcin Brixen

Jestem z Poznania, jestem inżynierem.

Leave a Reply