You are currently viewing Żyjemy w chiromanckim kraju

Żyjemy w chiromanckim kraju

Do Hiobowskich miała przyjechać siostra taty Łukaszka, czyli ciotka artystka.
– Podobno przeprowadza się do naszego miasta – oznajmił tata Łukaszka, zdruzgotany.
– To źle? – zdziwiła się siostra Łukaszka.
– Pogorszyło się jej – szepnął tata Łukaszka do szklanki z herbatą.
– Co ty opowiadasz! – huknęła mama Łukaszka. – To nowoczesna, mądra kobieta! Wyzwolona! Ateistka!
– Azabobonka – dodał Łukaszek.
– Że co? – dziadek był zaskoczony.
– Sami zobaczycie – tata machnął ręką. – Umówiła się jutro na mieście. Chce zobaczyć jak się zmieniła ta miejscowość.
Następnego dnia pełni obaw spotkali się z ciotką. Jeśli faktycznie jej się pogorszyło, to na szczęście nie było tego widać. Wyglądała tak samo źle. Fioletowa grzywka, żenujące ubranie, tatuaże, kolczyki w dziwnych miejscach. Ciotka czuła się świetnie i świetnie się odnajdywała w mieście po latach nieobecności. Jedno jej tylko nie dawało spokoju.
– Jak wiecie jestem azabobonką – perorowała ciotka. – I wszelkie sprawy oparte na czuciu są dla mnie zabobonem. A racjonalnym człowiek powinien mieć zabobony w nosie. A jednak… – zmarszczyła czoło i zacisnęła pięść. – Przykro to mówić, ale… Wiecie w jakim kraju żyjemy?
– Katolickim – odpowiedziała szybko mama Łukaszka. – Mężczyźni w sukniach żyjący w celibacie decydują o łonach kobiet…
– Nie, nie to – zamachała rękoma ciotka. – Żyjemy w kraju chiromanckim.
– Jakim??? – spytali Hiobowscy.
– Nie zauważyliście tego? Naprawdę? – zawołała żałośnie ciotka i wepchnęła ich do saloniku prasowego. – Patrzcie! Czytajcie! Wszystko dokładnie sprawdziłam! Oni są wszędzie! Nawet wdarli się do ogłoszeń „Kwartalnika o bowlingu”. Niczego już nie czytam! Niczego już nie kupuję! Czuję się otoczona tymi ich reklamami!
– Ale czego mamy szukać? – spytał bezradnie dziadek.
– Ogłoszenia! – ciotka wertowała gorączkowo gazety. – Zobaczcie sami! Jakich ogłoszeń jest najwięcej?!
– Wróżę z ręki – przeczytała siostra.
– Właśnie! Dlatego twierdzę, że żyjemy w chiromanckim kraju!
– Khem – odchrząknął Łukaszek delikatnie wyprowadzając ciotkę z saloniku. – Ale ciocia mówiła, że to zabobon i żeby to mieć w nosie…
– Tak powinno być – pokiwała głową ciotka. – Gdyby to ograniczało się do przestrzeni prywatnej. Naprawdę nie mam nic przeciw temu czy ktoś wróży sobie z ręki w domu albo w pracy. Oczywiście, jeśli nie przeszkadza innym. Ale państwo powinno opierać się na rozumie. Przestrzeń publiczna nie powinna być zawłaszczana przed przedstawicieli jednej grupy wróżbitów! O, patrzcie sami!
I ciotka dramatycznym gestem wskazała pobliski targ. Wśród straganów z pietruszką i dżinsami widniał szyld „wróżę z ręki”.
– A gdzie inni pytam się? – zawołała ciotka. – Nie mogę tak tego zostawić!
– To my może zrobimy teraz zakupy… – zasugerował nieśmiało tata Łukaszka.
– Dobrze, idźcie, spotkajmy się za godzinę! – ciotka szukała czegoś w telefonie.
Kiedy godzinę później zjawili się w tym samym miejscu nie poznali targowiska. Wróżenie z kuli, z fusów, karty, tarot, runy.
– Wow – powiedziała siostra Łukaszka.
– Myślałam, że mówiłaś, że to zabobon i żeby mieć to w nosie – skomentowała mama Łukaszka.
– Cały czas tak uważam – ciotka otarła spocone czoło. – Ale teraz przynajmniej jest równość i wybór. To ważne, żeby ludzie mieli wybór. Nie może być tak, że jedni wróżbici…
– Przepraszam panią – odezwała się jedna pani ze straganu z pomidorami. – Pani jest azabobonką?
– Tak, a po czym  pani poznała?

(Wyświetlono 256 razy, 1 dzisiaj)

Marcin Brixen

Jestem z Poznania, jestem inżynierem.

Ten post ma 2 komentarzy

  1. Silas
    Tak z ciekawości, dziadek Łukaszka i babcia Łukaszka to rodzice mamy Łukaszka, prawda?
    1. Marcin Brixen
      Rodzice taty.

Leave a Reply