You are currently viewing Karpiowy dream team

Karpiowy dream team

Mama Łukaszka poszła wyrzucić śmieci i traf chciał, że przy śmietniku spotkała męża dozorczyni pana Sitko. Tak jakoś dyskretnie zajrzała mu przez ramię i ujrzała, że wśród wyrzucanych śmieci przewijają się rybie ości.
Tak jakoś niedyskretnie zwróciła na to uwagę.
– Ości się wyrzuca, co?
– Owszem, ości – odparł pan Sitko. – Jest ryba, to i muszą być ości.
– Zaraz, moment – zaniepokoiła się mama Łukaszka. – Ale chyba nie kupił pan żywej ryby?
Pan Siko milczał.
– Kupiliście żywą rybę?!
– Proszę pani – westchnął pan Sitko. – Każda ryba z początku jest żywa…
– Właśnie! – przerwała mu mama Łukaszka i zalała się łzami. – A wyście ją zabili!
– Przecież rybę nie boli – usprawiedliwiał się pan Sitko.
– Co pan opowiada! Boli!
– Ale nie jest człowiekiem – pan Sitko uroczyście podniósł palec.
Był to cios potężny i mama Łukaszka długo nie mogła dojść do siebie. Wytrząsnęli już oboje śmieci z wiaderek, pan Sitko zdążył jeszcze spalić papierosa, a mama Łukaszka nadal nie mogła znaleźć odpowiedzi. Była na krawędzi paniki. Jak to? Pan Sitko, taki prosty człowiek i nie potrafiła znaleźć odpowiedzi? Och, oczywiście mogła odpowiedzieć, że jest chamem, typowym polskim antysemitą żądnym każdej krwi, nawet rybiej, ale wiedziała, że to nie byłoby to.
– Tak, ryba nie jest człowiekiem – zaczęła ostrożnie. – Ale człowiekiem jesteśmy my. To jak my traktujemy innych, którzy człowiekami nie są, świadczy o naszym człowieczeństwie. Pan mi tu serwuje piękne słowa, ale wtedy to pewno pan po pijaku tą rybę na żywca tasakiem…
– A wcale, że nie – odparł gładko pan Sitko. – Zadzwoniłem po karpiowy dream team.
– Ke? – mama Łukaszka była zaskoczona.
Pan Sitko pokazał palcem napisy sprajem na sąsiednim bloku „Nigdy nie będziesz filetowała sama” i „Aborcja ryby”, Po tym ostatnim był podany telefon. Mamie Łukaszka wydawał się znajomy.
– A widziałam busa oklejonego fotografiami potraw z ryb z tym numerem, u nas pod blokiem, przed świętami… Zaraz, Chyba mi pan nie powie, że przyjechał do was!
– A do nas – pan Sitko beztrosko machał wiaderkiem.
– Zgroza! – mama Łukaszka trzęsła się z oburzenia. – Tyle się zmieniło, że zamiast pana tasakiem machał ktoś inny!
– Nie było żadnego tasaka. Jest pani zacofana – oświadczył pan Sitko. – To są profesjonaliści. Zrobili to zupełnie inaczej.
– A jak?
– Podali rybie tabletkę i spuścili ją w kiblu.
Mamie Łukaszka wiaderko wypadło z ręki.
– Tabletka to była nawet prosta sprawa – kontynuował beztrosko pan Sitko. – Ryba w kółko wystawiała pysk nad powierzchnię wody. Włożenie jej tabletki to była żabia prostota.
– Ale, pan daruje, sam mówił, że rybę spuściliście w ubikacji… Czyli przepadła… Jak wobec tego mogliście ją zjeść i wyrzucać teraz jej ości?
– Mówiłem pani, że to profesjonaliści – głos pana Sitko zabrzmiał chełpliwie. – Przywieźli własny kibel!
Mamę Łukaszka zatkało.
– Tak, tak – kiwał głową pan Sitko. – Mieli ze sobą taki zestaw. Zbiornik na górze, zbiornik na dole, a między tym sedes. Jak zaaplikowali rybie tabletkę i przestała się ruszać, to przełożyli ją do górnego zbiornika i spłukali do dolnego. I już.
Mama Łukaszka przegrywała do zera ale próbowała jeszcze zdobyć honorowego gola.
– No ale niech pan tak powie panie Sitko, nie czuł pan wtedy…
– Proszę pani, pierwsze co ja wtedy zrobiłem to napiłem się kawy. A co ja czułem? Czułem ulgę, olbrzymią ulgę. Razem z małżonką odzyskaliśmy dla siebie miejsce w wannie.

(Wyświetlono 180 razy, 1 dzisiaj)

Marcin Brixen

Jestem z Poznania, jestem inżynierem.

Leave a Reply