Babcia Łukaszka weszła do kuchni i ostrożnie postawiła torbę na stole.
– Co tam jest? – zainteresował się dziadek Łukaszka.
– Granaty – wysapała zmęczona babcia i usiadła na taborecie.
Dziadek spojrzał na nią okrągłymi z przerażonymi oczami po czym zrobił coś zaskakującego: otworzył szybko okno, wyrzucił ją za okno, po czym runął na krzyczącą babcię, przewrócił ją na podłogę i przykrył swoim ciałem.
Zwabiony hałasem do kuchni zajrzał Łukaszek.
– O Jezu! – wykrztusił. – Na drugi raz uprzedzajcie jak się chcecie razem… Tego… Oddać uciechom cielesnym. Pewnych rzeczy się nie da odzobaczyć!
– To nie to! – parsknął wściekle dziadek złażąc z trudem z babci. – Ona znosi do domu materiały wybuchowe!
– Jakie???
– Granaty!
– To były owoce – wysyczała lodowato babcia leżąc na wznak na kuchennym linoleum. – Była promocja w markecie. Natychmiast mi po nie idź! Taki pieniądz za okno wyrzucić i to dosłownie! Natychmiast mi po nie idź!
– A jak nie pójdę to co? – próbował dziadek. – No co? Teczki na mnie żadnej nie masz! Nie współpracowałem!
– Zapomnij o żurku – odparła babcia.
Dziadek powstał z trudem i westchnął smutno.
– Nie pierwszy to raz, kiedy komuniści stosują represje na ludności cywilnej uderzając w sferę konsumpcji, żywności i zaopatrzenia – oznajmił wnukowi. – Idziemy!
– Jakie: my?
– Pójdziesz ze mną, masz lepsze oczy.
– Może najpierw pomożemy babci wstać?
– Sama sobie wstanę! – warknęła babcia. – Idźcie już, bo jeszcze kto pozbiera za was! A! I o siatce nie zapomnijcie!
I poszli. Wyszli przed blok, rozejrzeli i szybko doszli do zgodnego wniosku, gdzie też mogła wylądować siatka z granatami. Jednomyślnie wskazali blaszane zadaszenie śmietnika.
Kiedy się tam udali, okazało się, że ktoś tam już był i klęczał na ziemi.
– Cholera, ktoś nas ubiegł! – zakrzyknął dziadek. – Młody, goń, odbieraj co nasze! Ja za tobą!
Ale okazało się, że szarża była niepotrzebna, bo osobą klęczącą był nie kto inny jak mama Łukaszka. Klęczała przy leżącej na pozbruku pani Sitko. Dozorczyni miała zamknięte oczy i jak to mawiają elektrycy: nie kontaktowała.
– Szłam ze spotkania z Sędziami Wygnanymi – wyznała mama. – To Sąd Najwyższy na uchodźstwie. Ostatnio ukrywali się w Pawełkowicach, ale ileż można się ukrywać. Więc dziś przyjechali do nas, aby pójść do teatru na spektakl „Menstruacja pani Dulskiej”.
– Jeśli to Zapolskiej, to tytuł był nieco inny – przerwał jej dziadek.
– Patrzcie! Otworzyła oczy! – krzyknął Łukaszek.
Pani Sitko istotnie, uniosła powieki i bełkocząc z lekka próbowała wstać. Pomogli jej, a nie było to łatwe, bo jakby człowiek próbował szafę na kancie postawić.
– Co się pani stało? – spytał zaniepokojony dziadek Łukaszek.
– Sprzątam ja sobie śmietnik, a tu nagle jak coś nie huknie w dach! Jak ja się przeraziłam! Ani chybi jakiś meteor!
– Nie, to siatka z gra… Owocami – poprawił się szybko dziadek. – E… Wypadła nam z okna.
– Jakim cudem? – chciała wiedzieć mama Łukaszka.
– Ależ to musiał być huk – pokiwał głową Łukaszek. – Ja bym się chyba zesr…
– Nie kończ – poprosiła szeptem pani Sitko i wstydliwie zaczęła przekręcać fartuch tak, aby jej korpulentne kształty były przesłonięte nie z przodu, a z tyłu, konkretnie zaś tam, gdzie jelito grube traci swą szlachetną nazwę.
– Nie! – mama Łukaszka próbowała ją powstrzymać. – Niech pani tego nie robi! niech pani to tak zostawi! Dość! Dość już! Dość już tego! Dość już tego traktowania kobiet jak przedmioty! Tak! Mówimy nie kompromisom! Nie ma się czego wstydzić! Niech pani idzie na osiedle!
– Tak jak jestem? – wystraszyła się pani Sitko.
– Dokładnie tak! Niech pani pokaże głębię kobiety!
– Chyba pani na głowę…!
Niestety, dalszą mowę zakłóciło delikatne pukanie. Jakiś pan stukał zagiętym palcem o słupek śmietnika.
– Dzień dobry? Czy można?
– Można – odparł dziadek zbierając granaty. – A w jakiej sprawie?
– Ja zbieram na nowe Seicento dla mszyc.
Zapadła niezbyt miła nosom cisza.
– Co pan zbiera? Że co? – upewniała się pani Sitko.
– Nowe Siecento. Dla mszyc. Nie wiecie nic o tym jaką na sąsiednim osiedlu urządzono im hekatombę? Proszę spojrzeć zresztą… – i tu pan wyjął z teczki klika liści. – Niechże państwo sami zobaczą. Wycięte, wyrżnięte. To wszystko prawo stanowione przez Szyna-Jaszko. Ludzie tną wszystko na potęgę, a tu od spodu są… Sami zobaczcie.
I zademonstrował, że spody liści są całe w czarne kropeczki.
– Sami zobaczcie… To są mszyce… Ktoś im wyciął drzewa, na którym żyły… I co teraz z biedakami będzie?
– Po pierwsze – Łukaszek zaczął liczyć na palcach. – Nie wiemy skąd to jest i co tam jest tak naprawdę. Po drugie rozporządzenie dotyczy drzew, a to co pan pokazuje to są liście paproci…
– O, młody człowieku – żachnął się pan. – Czyżbyś naprawdę niczego nie wyniósł ze szkoły? Nie wiesz, że paproć to drzewo? Przecież za czasów dinozaurów…
– A te mszyce? Skąd pan je wytrzasnął? Przecież jest zima! Coś tu śmierdzi!
– To śmietnik – bronił się pan.
– Po co pan im chce kupować Seicento?
– Jest niedrogie i popularne na różnego rodzaju zbiórkach internetowych. Wstyd to nawet mówić, ale dzisiaj aukcje typu „zbieramy na nowy wóz straży pożarnej” czy „zbieramy na chore dziecko” nie cieszą się dużą popularnością. Co innego jak się doda malucha. Wtedy…
– Jest pan oszustem – strzelił panu Łukaszek.
– Ależ Łukasz! – krzyknęła mama. – Skąd ten wniosek? Mszyce?
– Ależ skąd – wzruszył ramionami Łukaszek. – Po prostu nie wiem skąd pan weźmie nowe Seicento, Bo skończyli produkcję kilkanaście lat temu.
– Seicento jest tu oczywiście symboliczne, nie chodzi nawet, żeby cokolwiek kupować – pan zaczął się ostrożnie wycofywać. – Chodzi o to, żebyśmy my triumfowali, tamtych bolało siedzenie, i żeby było tak jak było.
Granaty, Seicento, sędziowie, sztuka, wycinka, martwe zwierzęta i feminizm
(Wyświetlono 238 razy, 1 dzisiaj)
Ten post ma 2 komentarzy