You are currently viewing Doktor Wieuring i pani Schelgus

Doktor Wieuring i pani Schelgus

Powiedzmy sobie szczerze: na takim blokowisku mieszka masę ludzi i trudno wsyzskich poznać. Ale nie jest tak źle. Większość ludzi zna się jednak z widzenia, więc każda nowa twarz rzuca się jednak w oczy.
Tak też było z dwiema kobietami, które zaczęły się pokazywać na osiedlu. Zajmowały się one problematyką osób niepełnosprawnych. Ale odmiennie.
Oto bowiem szczupła, skromna, sympatyczna blondynka o niemodnej fryzurze do ramion wspierała protesty osób niepełnosprawnych. Ponoć była lekarzem, w każdym razie matki, które odwiedzała, tytułowały ją doktorem. Doktor Wieuring. Pomagała, wzruszała, walczyła, cierpiała, jednym słowem było widać, że dobro osób niepełnosprawnych leżało jej naprawdę na sercu.
Zupełnie inną postawę prezentowała blond wamp kobieta o krótkich, zaczesanych w górę włosach i mocnym makijażu. Nazywała się Schelgus. Ostrym głosem namawiała odwiedzane przez siebie osoby, aby osoby niepełnosprawne mogły być zabijane już w łonie matki, bo dzięki temu matka mogłaby nie być matką, a wolną kobietą.
I tak te panie pojawiały się na osiedlu, aż wreszcie ktoś – oczywiście Łukaszek – postawił śmiałą teorię.
Tata Łukaszka zakrztusił się herbatą.
– Ty chyba zwariowałeś! – zawołała mama. – Ta światłą postępowa kobieta i ten zacofany moher?
– Ta sympatyczna kobieta i ta modliszka? – zawołał jednocześnie dziadek i oboje z mamą spojrzeli na siebie z urazą.
– Uważam, że to jedna i ta sama osoba – powtórzył Łukaszek.
– Dowody – powiedziała babcia tonem z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku.
– One zawsze pojawiają się osobno – rzekł Łukaszek. – Czy ktokolwiek z was widział je kiedyś razem?
– To żaden dowód – tata Łukaszka miał nieco charczący głos, ale słowa dało się już zrozumieć. – My, faktycznie, mogliśmy ich nie widzieć razem, bo żadna z nich nas nie odwiedzała. Nie mieliśmy z nimi bliskiego kontaktu. Ale inne osoby? Może pani Sitko? W końcu to dozorczyni, powinna wiedzieć coś więcej.
Hiobowscy postanowili udać się do mieszkania pani Sitko. Teraz.
Ledwo jednak otworzyli drzwi na klatkę schodową, z dołu napłynęły dziwne odgłosy, jakby płacz czy jęk.
– To Colin Craven – wyjąkała siostra Łukaszka, która niedawno czytała „Tajemniczy ogród”.
– Bzdura – oświadczyła twardo babcia Łukaszka. – Niemniej jednak coś tam się na dole dzieje. Łapcie windę!
Zjechali na dół. A tam ujrzeli przejmujący widok – właśnie pani Sitko podtrzymywała słaniającą się na nogach doktor Wieuring.
– Zasłabła! – krzyknęła dozorczyni. – Macie telefon? Dzwońcie po karetkę!
– Żadnej karetki… – szeptała słabym głosem pani doktor. – Dzieci… Ratujcie dzieci… One mają tak mało pieniędzy… Nie mają za co żyć… Nie mają co jeść… Nie mają za co jechać na wczasy do Chorwacji…
– Pani doktor!!! Niech pani nie odchodzi!!! – krzyczała pani Sitko.
– Lekarstwo… Mam… W torebce… Buteleczka…
Pani Sitko wyjęła z torebki pani doktor małą butelkę. Odkręciła nakrętkę i dała jej pić. Efekt przeszedł wszelkie oczekiwania. Włosy pani podniosły się do góry, sylwetka nabrała mocy i pani doktor wstała dźwigając ciało drapieżnym ruchem. Ale to już nie była pani doktor. Przed nimi stała pani Schelgus.
– Wszystkie chore dzieci powinny być usunięte z łona matek! – zakrzyknęła gromko. – Precz z dyktaturą kobiet!
Ale w trakcie tej metamorfozy Hiobowscy mogli ujrzeć jej prawdziwą twarz.
– Ależ pani poseł! – zakrzyknął tata Łukaszka. – Niech pani odstawi te dopalacze!

(Wyświetlono 266 razy, 1 dzisiaj)

Marcin Brixen

Jestem z Poznania, jestem inżynierem.

Ten post ma jeden komentarz

  1. Lance1980
    Genialny koncept! Rzeczywiście oddaje osobowość pani posłanki JSW. Jak zwykle, Łukaszek miał rację.

Leave a Reply