Pani pedagog szkoły, do której chodził Łukaszek, wpadła na genialny pomysł. Zaproponowała, aby w czasie ferii uczniowie udali się na wycieczkę do Sąd Marino. Pomysł swój przedstawiła na zebraniu rodziców.
– Przepraszam bardzo, co to jest Sąd Marino? – ku ogólnemu zaskoczeniu spytała jakaś pani.
– Nie wie pani? Naprawdę? – pani pedagog nie kryła zdumienia. – Co pani, ze wsi?
– Dziaduś był ze wsi.
– A, to wiele tłumaczy – ironizowała pani pedagog. – I co tam robił?
– Pracował w bibliotece.
– Czyli był bibliotekarzem?
– Nie, pułkownikiem.
Zapadła niezręczna cisza.
– Proszę pani – odezwała się mama Łukaszka z szacunkiem. – Trudno nam uwierzyć, że ktoś dorosły w Polsce nie zna tej stoi, tego polskiego Sevres niezawisłości. Otóż parę lat temu grupa prześladowanych przez reżim sędziów wybiła się na niepodległość i założyła własne państwo. Sąd Marino.
– I dzieci pojadą w ferie je zwiedzać – dodała z dumą pani pedagog.
– Och – stropiła się pani. – Nie mamy paszportu.
– Nie trzeba – odezwała się inna z mam. – Sąd Marino leży w Europie. Nie tak jak ten kraj.
– Gdzie będą spać? – zapytała pani.
– Nigdzie – roześmiała się pani pedagog. Sąd Marino leży koło Pawełkowic i jest bardzo małe. Właściwie to jedna wieś o nazwie Ger.
– To co tam będą zwiedzać?
– Odwiedzimy stację paliw i sklep z wiertarkami – oznajmiła pani pedagog i lekko się zasępiła. – Tylko… Trzeba uważać. Na portfele. Bo… Tam kradną.
Wycieczka do Sąd Marino
(Wyświetlono 238 razy, 1 dzisiaj)