You are currently viewing Wariant na Bartłomieja

Wariant na Bartłomieja

Siedzę sobie i głaszczę kota.
Naprzeciwko mnie siedzi Zbigniew i widzę, że coś go gryzie. Czekamy, który zacznie pierwszy. Ale Zbigniew jest twardy, jest w końcu tylko ministrem, ma mało pracy, może sobie tak pozwolić siedzieć nie wiadomo jak długo i milczeć. Ja nie mam tyle czasu.
– No to czego się boisz? – pytam Zbigniewa.
Zbigniew poprawia okulary.
– Oj tam boi, zaraz boi. Żeby odpowiedzieć najpierw musiałbym zdefiniować „ja”. W przepisach prawa handlowego…
– Widać, widać żeś prawnik – przerywam mu. – Powiedz z czym masz problem, że się u mnie zjawiłeś.
– No właśnie o prawników chodzi. Mamy ich wszystkich zwol…
– Zreformować.
– O! No właśnie, zdeformować i już. Ale to nie takie proste. Wie pan jaki się podniesie krzyk? Jaka będzie nagonka w mediach? Możemy nie wytrzymać. A zacząć, a potem odpuścić to najgorsze co może być. Już lepiej w ogóle nie zaczynać.
– To ostatnie nie wchodzi w rachubę – mówię mu. – Musimy to zrobić. Martwisz się, że media, tak? To może jakoś odwrócimy ich uwagę, co? Może zrobisz coming out że jesteś gejem? To teraz takie modne.
Zbigniew przerażony zrywa się z fotela.
– Ależ… Panie prezesie!
– Żartowałem. Powiedz mi lepiej który z naszych ministrów jest najbardziej nielubiany?
– Ależ panie prezesie, ja naprawdę nie mogę!
– No już, już. Antoni?
– Nie, żebym coś mówił… Ale ja się z panem zawsze zgadzam. Tak, jeśli ktokolwiek miałby być to tylko pan Antoni.
– No i widzisz, jak chcesz to potrafisz – i proszę panią z sekretariatu aby wezwała tu do mnie Antoniego.
Antoni pojawia się po kwadransie.
– Masz jakiegoś znajomego chłopaka? – pytam go. – Potrzebuję kogoś do akcji specjalnej.
– Coś by się znalazło – zamyśla się Antoni. – Jest ten, no… Bartłomiej!
– Piękne imię – kiwam głową. – No to Antoni słuchaj, zatrudnisz go jako swojego rzecznika.
– Co? On nie ma kwalifikacji! Przecież mnie rozszarpią! Zrobi się awantura i wszyscy będą wołać o jego dymisję.
– Wtedy go zwolnisz.
– Acha. Ale nadal nie rozumiem…
– i wsadzisz do jakiejś rady nadzorczej.
– Ależ panie prezesie! Oni i tam go wytropią.
– Długo tak? – pyta smętnie Zbigniew.
– Tak długo, aż ty się wyrobisz – mówię mu.
– A kiedy mam zacząć?
– Jak to: kiedy? Już.
– To już muszę lecieć! Załatwiać! Organizować!
– No to leć!
Zbigniew żegna się i wychodzi.
– To jego pomysł? – Antoni wstaje, żeby się też pożegnać.
– Częściowo.
– Nieźle to wymyślił
– Może i nieźle, ale .wiesz co on potem powiedział7 On uważa, że wszystkiemu winny jest człowiek.
Antoni uśmiecha się i wychodzi z mordem w sercu..
Siedzę sobie i głaszczę kota.  Nie wiem, dlaczego ludzie nie lubią polityki.

(Wyświetlono 198 razy, 1 dzisiaj)

Marcin Brixen

Jestem z Poznania, jestem inżynierem.

Leave a Reply