You are currently viewing Złota rybka i złoty kot

Złota rybka i złoty kot

Mama Łukaszka przechodziła obok sklepu zoologicznego na osiedlu i zaciekawił ją napis na szybie „złote zwierzątka spełniające życzenia”. Weszła do środka. Za ladą siedział jakiś znudzony chłopak.
– Czy one naprawdę spełniają życzenia? – spytała podekscytowana.
– Tak, proszę pani.
– I macie je jeszcze na sprzedaż?
– Tak, proszę pani.
Mama rozejrzała się podejrzliwie.
– Nie wierzę. Przecież tu powinien kłębić się tłum ludzi. Dlaczego tu nikogo nie ma?
– Bo nikt w nie nie wierzy. To znaczy: prawie nikt – poprawił się chłopak. – Mieliśmy tylko dwa złote zwierzęta dzisiaj: kota i rybkę. Tylko dwie panie zainteresowały się kotem i go kupiły. A tak nikt. Ludzie owszem, wejdą, spytają, wzruszą ramionami i mówią tak jak pani. Że gdyby to była prawda, to byłby tu tłum. Ale nikt jakoś nie chce tego tłumu zacząć. Po prostu ludzie wolą wierzyć politykom zamiast w złote zwierzęta spełniające życzenia.
– Przepraszam bardzo – przerwała mu mama. – Ale tak to mówisz, jakby te zwierzęta naprawdę spełniały życzenia…
– Bo to prawda.
Zapadła cisza.
– To jakiś program typu ukryta kamera? – spytała mama słabo.
Chłopak ciężko westchnął i sięgnął pod ladę. Wyjął spod niej i ustawił na blacie małe akwarium. Wewnątrz pływała mała złota rybka.
– Proszę powiedzieć jakieś życzenie.
Mama Łukaszka patrzyła chłopakowi dłuższą chwilę w oczy chłopaka, a potem uśmiechnęła się i rzuciła lekko:
– Chcę być piękna i młoda.
Rybka wystawiła pyszczek nad wodę i odezwała się:
– Phoszę bahdzo.
Mama Łukaszka wpadła w straszliwe osłupienie porównywalne z tym z wieczory wyborczego w dwa tysiące piętnastym roku.
Rozległo się głośne PYK i obok pojawił śniady pan. Zaczął mówić:
– Ty kobiet. Ty być piękna i młoda. Chodź seksa na zapleczu. No chodź – i pogłaskał mamę Łukaszka po ramieniu co wyrwało ją ze stupory i zaczęła krzyczeć.
Rybka znów wystawiła pyszczek ponad wodę.
– Nie! – zaczął krzyczeć śniady pan. – Nie tak my się umawiać! Ja mieć dostać socjal Germany!
Rozległo się głośne PYK i śniady pan zniknął.
– Co… To… Było? – wyjąkała mama Łukaszka.
– Mówiłem pani, złote zwierzę spełniające życzenia – powiedział ze spokojem sprzedawca.
– Ile ono może spełnić tych życzeń?! – krzyczała mama Łukaszka.
– Nie ma limitu.
– A ile ona kosztuje?
Sprzedawca wymienił dość konkretną kwotę, zaznaczając, że to razem z akwarium. Mama zapłaciła.
– Co to w ogóle a gatunek?
– Leszcz sopocki.
Pracownik sklepu przetransportował akwarium do mieszkania Hiobowskich i już po godzinie mama Łukaszka wpatrywała się w Leszcza sopockiego pływającego leniwie w jej kuchni.
– Mam życzenie – powiedziała mama.
Rybka pływała sobie dalej i nie zwracała na mamę uwagi.
– No? – rzuciła niecierpliwie mama.
Ryba udawała, że śpi.
– No?!!
Rybka wystawiła pyszczek z wody.
– Poważna sprawa. Nie lekceważę jej. Odniosę się do życzenia w poniedziałek o piętnastej.
– Teraz!!! – mama Łukaszka plasnęła dłonią o blat.
– A jakie to życzenie?
– Chcę mieć dużo pieniędzy!
– Pieniędzy nie ma i nie będzie – odparła z godnością rybka i spłynęła na dno.
Mama Łukaszka była zła i sięgnęła do szuflady po nóż.
– Pieniądze będą, oczywiście będą! – rybka szybko zmieniła zdanie.
– A ile?
– Jestem gotowa na każdą ilość!
Zapadło niezręczne milczenie.
– No i gdzie te pieniądze? – zapytała mama Łukaszka.
– Dwa hazy obiecać to jak haz dotrzymać – zachichotała rybka.
– Nie denerwuj mnie, bo jak ja zaraz…
– A czy zamiast pieniędzy nie wystahczy satysfakcja z byciem bahdziej euhopejskim z hacji posiadania hybki akwahiowej?
– Nie! Mają być pieniądze! Prawdziwe!
– Mój Boże – załamała płetwy rybka. – Gdybym miała taki guzik „daj pieniądze” to nic bym nie hobiła, tylko go naciskała.
– „Mój Boże”? Ty wierzysz w Boga? – spytała podejrzliwie mama.
– Jezus Mahia, oczywiście, że nie!
– Wiedziałam – załamała ręce mama. – Wiedziałam, że w tym musi być jakiś haczyk. Nikt nie sprzeda tak tanio prawdziwej rybki spełniającej życzenia…
– Jestem phawdziwa! – darła się rybka.
Zadzwonił dzwonek u drzwi i mama poszła otworzyć. Na progu stał syn sąsiadki, Wiktymiusz.
– Z mamą niedobrze – powiedział.
Mama Łukaszka oczywiście poszła na pomoc. Z mamą Wiktymiusza było naprawdę źle. Leżała na kanapie, podrygiwała i się trzęsła, a jej głowa była podtrzymywana przez jedną panią, która była szefową obu mam w osiedlowym kole Komitetu Obrony Dewiacji.
– Straszne – mama Łukaszka kłękła przy tapczanie i dotknęła czoła mamy Wiktymiusza. – To chyba padaczkowe. Na tle nerwowym.
– Mogę załatwić termin do neurologa na pojutrze – odezwał się z tyłu jakiś miaukliwy głos.
– Milcz, ty bydlaku! – krzyknęła szefowa koła.
Mama Łukaszka spojrzała na mamę Wiktymiusza przed sobą, szefową koła obok siebie i Wiktymiusza też obok siebie.
– Jeśli wszyscy są tutaj, to kto się odzywa za moimi plecami? – szepnęła i obejrzała się. Za nią na dywanie siedział złoty kot i mył się łapką.
– To Syjam Żoliborski, złoty kot spełniający życzenia – wyjaśniła szefowa koła. Kupiłyśmy go we dwie i miał spełniać życzenia…
– Wiem – przerwała mama Łukaszka. – Ja kupiłam rybkę. Ale ona jednak życzeń nie spełnia, tylko bezczelnie kłamie…
– Ten to samo. Koleżanka miała cały szereg życzeń – szefowa wskazała drgającą mamę Wiktymiusza. – chciała żyć w kraju bezpiecznym, demokratycznym, tolerancyjnym, gdzie kobiety mają prawa.
– I co? – mama Łukaszka trochę się zarumieniła na myśl, że ona pomyślała tylko o pieniądzach.
– I nic. Gnojek się bezczelnie śmiał i powiedział, że nie może spełnić czegoś, co już jest. Że tylko głupie baby mogą żądać praw, które już mają, że to, że zaraz będą wybory najlepiej świadczy, że jest demokracja, i że… Och, on mówił takie rzeczy, że koleżanka wpadła w taki stan jak widać.
– Mógłbyś ją uleczyć? – mama Łukaszka spytała kota.
– Nie ma problemu – kot machnął ogonem. Rozległo się głośne PYK. Mama Wiktymiusza przestała drgać i zwiotczała. – Teraz pośpi parę godzin, a kiedy się obudzi będzie tak samo zdrowa i mądra jak przedtem.
– Milcz ty podły futrzaku – szefowa koła wstała z kanapy. – Jednak spełniasz życzenia. To posłuchaj teraz mojego. Chcę żyć w kraju, w którym obecny rząd jest opozycją, a obecna opozycja rządem.
– Nie ma problemu – zaśmiał się kot. – Ale takie życzenie rodzi pytanie jak wiele jesteś gotowa poświęcić. Jesteś gotowa być biedna, głodna, bezrobotna?
– Oddam wszystko – wycedziła szefowa koła.
Rozległo się głośne PYK i kobieta zniknęła.
– Coś ty zrobił? Gdzie ona jest? – wyszeptała przerażona mama Łukaszka.
– Nie „gdzie” tylko „kiedy”. Cofnąłem ją w czasie – wyjaśnił kot. – Ma teraz swój zad, opozycję, wymarzony świat.
– Zaraz, moment – wtrącił się Wiktymiusz. – Jeśli cofnęła się w czasie, to ona nadal jest w dzisiejszych czasach, tylko starsza. To kim jest ona teraz?
I sięgnął po telefon.
– O ja cię – wyszeptał. – Jest europosłanką. I głosuje przeciwko Polsce.
– Nie mówi się „przeciwko Polsce” tylko „za Europą” – poprawiła go odruchowo mama Łukaszka i spojrzała na drzwi pokoju, bo ktoś właśnie wszedł. Był to Łukaszek.
– Wszyscy cię szukają – oznajmił swojej mamie. – Chodź na obiad.
– Ja tylko na chwilkę… Już idę… – mama zerwała się spłoszona. Spojrzała na śpiącą mamę Wiktymiusza, na kota, który się mył, na samego Wiktymiusza i poszła.
– To wszyscy już wrócili?
– Tak, i zdziwiliśmy się, że ciebie nie ma, a jest akwarium z rybą.
– E, no… Właśnie… – zająknęła się mama Łukaszka. – A czy ta rybka coś… Mówiła?
Oczekiwała, że syn ją wyśmieje, ale Łukaszek zrobił niewyraźną minę i bąknął:
– Obiecywała złote góry.
– I co? I co?
– I dziadek ją wyfiletował, a babcia właśnie smaży…

(Wyświetlono 420 razy, 1 dzisiaj)

Marcin Brixen

Jestem z Poznania, jestem inżynierem.

Ten post ma jeden komentarz

  1. bez kropki
    Dziadek i babcia… Echhh, gdyby tak się dało z politykami!:)

Leave a Reply