You are currently viewing 3. Jedziemy do więzienia, część 2

3. Jedziemy do więzienia, część 2

Staliśmy przy busie służby więziennej patrząc jak radiowóz się oddala a wraz z nim prawo jazdy naszego kierowcy.
– No to część, koniec jazdy – sapał wściekły kierowca. – Nie pojedziemy dalej.
– No to nie jedziemy do więzienia – zatarła ręce Barbara. – Proszę nas odwieźć z powrotem.
– Jakie z powrotem? – wzruszył ramionami kierowca. – Jak nie mam prawa jazdy to nie mogę też wracać!
– Przecież prowadził Cezary, niech nas odwiezie.
– Ale ja też nie mam prawa jazdy – uśmiechnął się zakłopotany.
– To dlaczego prowadziłeś? – byłem zaskoczony.
– Pytałeś czy znam drogę, a o prawo jazdy nie spytałeś – rozłożył ręce.
– To ja mogę prowadzić – zgłosił się Krzysztof.
Zapytałem go o prawo jazdy.
– Nie mam – przyznał się Krzysztof, ale poprosił szybko:
– A zapytaj mnie czy znam okolicę!
Westchnąłem.
– Znasz okolicę?
– Bardzo dobrze! – Krzysztof uderzył się pięścią w pierś. – Moja rodzina kiedyś tam mieszkała! Drogę znam jak własną kieszeń!
– Ale może jednak wrócimy? – Barbara była niezadowolona. – Koniecznie się uparliście na tę odsiadkę? Przecież wszystkie znaki na niebie i ziemi chcą nas przed tym powstrzymać.
– Jedźmy już tam – machnął ręką dziadek Róża. – Głodny jestem a tam chyba dadzą coś do jedzenia.
– Nie mówiąc o tym, że mieliśmy tam być wczoraj – wtrącił Marcin Lotnik. – W świetle prawa jesteśmy zbiegami. Mogą nas nawet zastrzelić.
Kierowcy zaświeciły się oczka.
– Spróbuj tylko ty konfituro esbecka, a będziesz mieć z moim mężem do czynienia – rzuciła Barbara. – On takich jak ty to załatwiał jedną ręką. I to mając chory kręgosłup.
– To niech Krzysztof kieruje – poddał Cezary. – Zna okolice, może pojedziemy trochę szybciej.
– Ale nie ma prawa jazdy.
– To co, do więzienia go wsadzą? I tak jedziemy siedzieć. I jedźmy już, bo zimno.
Ta argumentacja trafiła wszystkim do przekonania. Przenieśliśmy śpiącą osobę konwojencką na tył busa. Za kierownicą po krótkim instruktażu zasiadł Krzysztof, obok niego Barbara. Krzysztof ruszył z kopyta.
– Nie wiedziałem, że prowadzenie samochodu jest takie proste!
– Nie jedź za szybko bo nas rozbijesz poprosiłem.
– Spokojna głowa, ja go przypilnuję – Barbara poprawiła się w fotelu obok kierowcy. – Będziemy jechać przepisowo.
I jechaliśmy. O dziwo nocna jazda szła Krzysztofowi nad wyraz dobrze. Turlaliśmy się powoli przez miasta, miasteczka i wsie, Krzysztof opowiadał o swojej rodzinie i hodowli kur. Zacząłem powoli zasypiać, gdy nagle przeraźliwy krzyk Barbary przeciął powietrze:
– Hamuj!
Krzysztof stanął na lewym pedale i bus zatrzymał się gwałtownie. Poprzewracaliśmy się w środku.
– Co znowu?! – stęknął dziadek Róża i jeśli opuścić przekleństwa to niczego nie powiedział.
– O – powiedział Krzysztof pokazując placem na przednią szybę.
Na ośrodku oświetlonego latarniami ulicznymi skrzyżowania siedziała grupa przerażonych osób.
– Aktywiści ekologiczni – wyjaśniła Barbara.
Marcin Lotnik uchylił okno.
– Jaki protest?
– Przeciwko budowie elektrowni atomowej.
– Elektrowni nie będzie. Protest niepotrzebny. Możecie iść do domu.
– Ale przecież premier Tusk obiecał, że na pewno wybuduje za dwa miesiące!
– I to najlepszy dowód, że jej nie będzie.
I Marcin Lotnik zamknął okno, za to swoje otworzyła Barbara.
– No już! Do domu! Chcemy przejechać!
– Nie możemy wstać – wyznał któryś z aktywistów. – Przykleiliśmy się do asfaltu.
– Bez obaw – zapewnił Krzysztof. – Zaraz was ominę.
I zaczął cofać kręcąc jednocześnie kierownicą. Bus zaczął kręcić kółka po całej szerokości jezdni niebezpiecznie blisko siedzących aktywistów.
– Zaraz w coś uderzymy! – krzyczał przestraszony kierowca.
– Zaraz coś w nas uderzy! – krzyczała przestraszona konwojentka.
Aktywiści też krzyczeli, a kiery za którymś razem Krzysztof minął ich o centymetry jakoś oderwali dłonie przyklejone nieodrywalnym klejem i uciekli.
– Normalnie cud – pokręciła głową Barbara i poprosiła Krzysztofa, żeby zatrzymał samochód.
– Dlaczego? Już prawie trafiłem na właściwy pas.
– Dlatego. Teraz Brixen za kierownicę. Od godziny nic nie robi tylko się śmieje. Czas być produktywnym.
– Śmiech to zdrowie – broniłem się siadając na miejsce Krzysztofa.
– Pojedźmy trochę szybciej jest już środek nocy – prosił Cezary.
– Szybciej może się nie da, ale… – Krzysztof podniósł palec. – Znam skrót!
– Kto drogi skraca do domu nie wraca – mruknął Cezary.
– Ale nie jedziemy do domu tylko do więzienia – przypomniał Marcin Lotnik.
Krzysztof usiadł obok mnie, pokazał w prawo i powiedział:
– W lewo!

(Wyświetlono 144 razy, 1 dzisiaj)

Marcin Brixen

Jestem z Poznania, jestem inżynierem.

Leave a Reply