Wszyscy Hiobowscy, każdy w ich bloku, cała Polska, Europa, świat – no, po prostu wszyscy oglądali. Oglądali wydarzenie jakim było lądowanie pierwszego lotu załogowego na Marsie. Wydarzenie to było wyjątkowe, epokowe i w ogóle naj. Z kilku względów. Pierwszy – to pierwsze lądowanie załogowe na czerwonej planecie. Drugi powód, to przebieg tego lądowania, który był niepodobny do żadnych innych, a Polska zapisała się żywą kartą. I po trzecie było wyjątkowe z powodu załogi.
Nie brał udziału w locie żaden profesjonalny kosmonauta. Ba, żaden mężczyzna. Załoga była wyłącznie żeńska (część środowisk LGBT ABCD EFGH XYZ protestowało). I nie były to zwykłe kobiety, o nie. Były to same znane na całym świecie feministki.
Jak do tego doszło?
Bardzo prosto – poszło o pieniądze. Z jednej strony NASA borykała się ze zbieraniem funduszy na lot załogowy na Marsa, z drugiej wywierane były na nią olbrzymie naciski społeczne. Różne organizacje alarmowały, ile za te pieniądze można by pobudować domów starości dla gejów, ile można by kupić medycznej marihuany albo ile można byłoby nakarmić chomików syryjskich. NASA w końcu poszła po rozum do głowy i ogłosiła casting podobny do tego, jaki się dzieje w Formule 1: zabiorą jednego kandydata spoza kosmonautów, który wniesie największy budżet. To jeszcze pogorszyło sprawę. Komuniści zaczęli ich wyzywać od faszystów, faszyści od komunistów, feministki od mężczyzn, a wegetarianie od świń.
Najdonośniejszy głos należał do środowisk feministycznych, które negowały dosłownie wszystko. Dlaczego kandydat? A nie kandydatka? Dlaczego tylko jeden? A nie dziesięciu? W końcu któryś z dyrektorów NASA, zmęczonym całym tym medialnym zawirowaniem, pół żartem pół serio, zaproponował, że może wysłać kogo chce, bo automatyka na to pozwoli, byleby przyniósł fundusze na lot. Środowiska feministyczne buńczucznie ogłosiły, że podejmują wyzwanie i delegują spośród siebie najbardziej znane, agresywne, twarde wojowniczki. Zapomniały przy tym o przysłowiu – uważajcie z życzeniami bo mogą się spełnić.
Całą kwotę uzbierano w pięć i pół godziny.
Dziewięćdziesiąt dziewięć procent wpłacających było mężczyznami. Entuzjazm wśród ofiarodawców hamował jedynie fakt, że podróżniczki wrócą na Ziemię.
Feministkom zrzedła mina. NASA ogłosiła zatem, że polecą ich kosmonauci, a zebraną kwotę przekaże nowemu papieżowi Czesławowi Pierwszemu (poprzedni abdykował w zeszłym roku i przeszedł na islam) w celu utworzenia ośrodka pomocy młodym, pracującym białym heteroseksualnym mężczyznom.
Feministki nie miały wyboru. Cały wolny świat naciskał aby leciały. Wreszcie panie się zgodziły. Szczęścia nie było końca, a szczególną radość mieli Polacy, bowiem w gronie lecących znalazła się jedna pani z ich kraju. Nobara-Barwacka.
Kosmonautki, a było ich siedem, przeszły morderczy trening emitowany oczywiście na antenach telewizji. Po jego zakończeniu Ukraina opracowała nowy format reality show „Damy i kosmonautki” i sprzedała go do wielu krajów. W Polsce królował jednak „Rolnik szuka kosmonautki”.
Nadeszła kolej na lot, lot pełen tak dramatycznych momentów jak kłótnia kto ma siedzieć przy oknie. No i wreszcie lądowanie. Bez przesady, cała Polska rzuciła się do telewizorów, do smartfonów, do laptopów. Pobito nawet rekord oglądalności trzeciego odcinka szóstego sezonu „Korony Królów” pod tytułem „W okowach alkowy” z Elżbietą Batory w roli głównej.
Nie tylko Polska, cała Ziemia oglądała z zapartym tchem jak panie przesiadają się do lądownika i kłócą kto ma usiąść za kierownicą. Tu wreszcie NASA poczuła się w obowiązku interweniować.
– Pani nie – poinformował dyrektor NASA panią w kombinezonie koloru burgunda.
– Dlaczego nie?
– Widzieliśmy jak pani parkuje pod naszym budynkiem. Pani zawraca na parkingu na szesnaście razy!!!
– To jest chamstwo!!! – zapiała pani. – Proszę nie przenosić swoich patriarchalnych kompleksów na kosmiczny poziom!!!
Ale kiedy NASA ją uświadomiło, że mogą ją oglądać miliardy ziemian, a może i nie tylko ziemian, ustąpiła. A za kierownicą zasiadła pani w kombinezonie koloru lila. Pozostałe kosmonautki zasiadły grzecznie za nią.
– I oto już rusza, proszę państwa – komentował podniecony dziennikarz w polskiej telewizji. – Ten jeden drobny ruch koła jest wielkim ruchem w dziejach ludzkości. Łazik zaraz wyjedzie z lądownika… Oj… Chyba nie tak zaraz… Pani cofa… Teraz skręca… Teraz do przodu… Uwaga! Stop! Nie… Chyba nic poważnego się nie stało… Jeszcze raz do tyłu… Koła! Koła w drugą stronę!! Nie tak!!! Uwaga!!! O Jezu… Nie, no w sumie po co światła na pustyni marsjańskiej, innych pojazdów raczej tu nie ma. Kolejna próba wyjazdu z lądownika…
Kamera pokazała panów z NASA. Byli sini.
– Takie wąskie te wrota zrobili, pewno jakiś facet projektował – piekliła się pani za kierownicą.
– To spisek patriarchalny, aby pogrążyć kobietę w oczach całej galaktyki – wtórowały jej inne panie.
Pani w kombinezonie koloru burgunda milczała z satysfakcją.
Łazik wreszcie wyjechał na pustynię i w ziemskich domach zapanowała euforia. Nie mącił jej ani paskudnie porysowany przód łazika, powgniatany bok, wygięty błotnik i stłuczone tylne światło.
– Na szczęście wrota lądownika się domykają i jest hermetyczność, będą mogły wrócić – oznajmił pobladły dyrektor NASA.
– No i widzicie mężczyźni, nawet wy potraficie coś zrobić dobrze – pani za kierownicą dodała gazu.
Łazik przetrwał zderzenie ze skałą („Kto tu postawił!”) i wywrotkę na skalnym usypisku („nagle mi zabiegło drogę”), ale kiedy przebiła się opona panie postanowiły wysiąść i udać się na rekonesans. Automaty zajęły się zmianą koła, a kosmonautki rozglądały się dokoła.
– Boże, jak tu pięknie – zachwyciła się pani w kombinezonie koloru piaskowego.
– Boga nie ma – ofuknęła ją pani w kombinezonie koloru łososiowego.
I już miała wybuchnąć kolejna kłótnia, kiedy pani w kombinezonie koloru ecru zaczęła krzyczeć, że odkryła coś bardzo ważnego. Panie poszły w jej stronę, udały się tam też automaty i już po chwili miliardy widzów obserwowały dzięki kamerom, że na skale są… – Porosty – szepnął z nabożeństwem dyrektor z NASA. – A więc jest życie na Marsie!
Wybuchła gigantyczna wręcz euforia. Kamera pokazała cieszące się sześć kosmonautek. A później jeszcze raz pokazała porosty. To znaczy: miała pokazać. Bo zamiast porostów wszyscy ujrzeli plecy kosmonautki w śliwkowym kombinezonie. Pani z zapałem szorowała pumeksem skałę zdzierając porosty.
– Co ona robi?! – wrzasnął strasznym głosem dyrektor NASA.
Kosmonautka odwróciła głowę i wszyscy ujrzeli smutne oblicze Nobary-Barwackiej.
– Kobieta zawsze powinna mieć wybór! – rzekła z naciskiem. – Więc ja wybrałam aby usunąć tę narośl! Mój wybór, moje ciało!
– Jaką narośl?! To życie!! – darł się zastępca dyrektora NASA. Dyrektor NASA walił głową w klawiaturę komputera. W ekranach w siedzibie agencji na zmianę pojawiał się obraz z Marsa, pasjans i gołe baby.
– To nie jest żadne życie – polska kosmonautka imponowała nieugiętością i opanowaniem. – To nie ma rąk. To nie ma nóg. To jest po prostu zlepek komórek.
Feministki na Marsie
(Wyświetlono 288 razy, 1 dzisiaj)
Ten post ma 5 komentarzy