You are currently viewing Wywiad z chomikiem

Wywiad z chomikiem

Sobota mijała spokojnie u Hiobowskich. Wszyscy sprzątali.
– Nie wszyscy! – piekliła się babcia Łukaszka patrząc wściekle na mamę Łukaszka. Ale jak to mawiają elektrycy – mama Łukaszka nie kontaktowała. Siedziała na rozłożoną gazetą i czytała w kółko jedną stronę.
– Coś jej się stało – szepnęła siostra Łukaszka.
Mama Łukaszka wstała i podeszła do okna. Babcia dyskretnie podsunęła się do stołu i rzuciła okiem na pismo.
– E… – mruknęła rozczarowana. – Wiodący Tytuł Prasowy…
– Dzisiejszy numer – odezwała się mama nadal patrząc w okno. – Dodatek „Szabas”.
– I co tam jest takiego trzewioszarpiącego? – zapytał tata Łukaszka.
– Wywiad z chomikiem Wiktymiusza – rzuciła mama niby beznamiętnie.
Hiobowskich to trafiło.
– Wiktymiusza, rozumiecie to?! – eksplodowała mama. – Ten dzieciak mieszka kilka pięter od nas! Przychodzi tu do naszego bloku reporter Wiodącego Tytułu Prasowego i ja, największa fanka tej gazety, nic o tym nie wiem!
– Podobno mama Wiktymiusza jest większą fanką – bąknęła siostra Łukaszka i mama wyrzuciła ją za drzwi.
Hiobowscy nadal roztrząsali to, co powiedziała mama, ale zamiast na wyrazie „Wiktymiusza” skupili się na innym słowie.
– Jak to: z chomikiem? – wyjąkał zaszokowany dziadek Łukaszek. – Były już wywiady ze zmarłymi, ale żeby z chomikiem?
Autorem wywiadu był młody człowiek. Absolwent Instytutu Reportażu Wiodącego Tytułu Prasowego i zdobywca nagrody Wiodącego Tytułu Prasowego za zeszły rok za najlepszy reportaż w Wiodącym Tytule Prasowym. Tytuł wywiadu brzmiał: „Całe życie pod reżimem rządzących”. A oto i wywiad.

„Całe życie pod reżimem rządzących”

Wywiad.

Wywiad jest z chomikiem. Jak to możliwe – spytacie. Ano tak, że zgodzicie się przecież ze mną, że chomik to istota żywa, która widzi, czuje, rozumie, myśli, ma swój wewnętrzny świat. Intymny. Subtelny. Futerkowy. Wystarczy się wpatrzeć, wsłuchać i już. Czuję co chomik do mnie mówi.

Bohater.

„Jaki tam ze mnie bohater” mówi Jeremi (imię zmienione), chomik Wiktymiusza, chłopca mieszkające w bloku na osiedlu. Jeremi nie uważa się za bohatera, aczkolwiek aby przeżyć to co on w dzieciństwie trzeba było wykazać się heroizmem.

Dzieciństwo.

Rodziny nie pamięta. „Z początku pamiętałem słabo” mówi Jeremi. „Potem nawet wyrzuciłem ich z pamięci”. Trudno się temu dziwić. Dom w najlepszym razie można było określić jako wylęgarnię. Rodzina patologiczna. Ojciec na samym początku zniknął. Z matką też źle się układało. „Najchętniej by mnie zagryzła” wzdycha Jeremi. „Rodzeństwo zresztą też podgryzało mnie przez cały czas”. były to czasy kiedy w tym kraju szalało już 500+. Na szczęście matka Jeremiego w czasie porodu była trzeźwa.

Blok.

Blok jak blok. O takich mawia się – typowy. pobudowany za PRL, na którą wszyscy teraz plują, a dzięki której mają gdzie mieszkać. Taki mały wielki świat. Wszyscy się znają, wszyscy o sobie wszystko wiedzą. I w środek tego piekła trafia Jeremi. Jego opiekunem jest chłopiec o imieniu Wiktymiusz. Jeremi z początku jest nieufny, próbuje się zaprzyjaźnić, a końcu nim gardzi. „Nie nosi rurek” wyjaśnia Jeremi. „Ale tylko dlatego, że jest za mały. Gdy dorośnie będzie je nosił. I stringi. I sukienkę. Taki typ człowieka. P*zda w ch*j”.
Jeremi, jak każdy chomik, lubi dosadne słownictwo.

Życie.

Jeremi miał wielkie plany. Liceum, potem jakieś studia. „Myślałem o socjologii, psychologii, może jakiś doktorat. Zamiast tego siedzę w domu z jej dzieckiem”. Ona to mama Wiktymiusza. To ona rządzi w domu. Jeremi musi całymi dniami słuchać jej wykładów. Mama zna się na wszystkim. We wszystkim strofuje Wiktymiusza. Z Jeremim próbuje tak samo. A to sika do wiórów zamiast do kuwety, a to wodę narozlewa. Jeremi odcina się od swoich uczuć, udaje, że nie słyszy, zamyka się w sobie na własne uczucia, potrzeby, pragnienia. Wiktymiusz sądzi, że jego chomik jest radosny, szczęśliwy i pełen życia. Jeremi nie wyprowadza go z błędu.

Kościół.

Mama Wiktymiusza jest ateistką i chodzi do kościoła. Jeremi tak to tłumaczy: „Idzie i wkrótce wraca. Zawsze wychodzi w czasie homilii. Krzyczy przy tym, że ją obrażają i że kościół być bardziej tolerancyjny, otwarty i przyjazny osobom deosceptycznym. Bardziej kompromisowy, przecież oni z miejsca wykluczają ateistów”. Wiktymiusz nie chodzi do kościoła. Za karę. Jeremi też nie chodzi. „Byłem raz czy dwa. Nie widzę tam niczego dla siebie”.

System.

Jeremi uważa się za ofiarę systemu. Urodził się już po rządami reżimu. Nie zaznał smaku wolności, kiedy to każdy mógł kupić fabrykę czy założyć telewizję. To go zbliża do mamy Wiktymiusza, która uwielbia mu opowiadać historie z czasów, kiedy to Polska przodowała w Europie w kategorii „sprzedaj wszystko za pięć złotych i nie tylko”.

Anonimy.

Tak, ma świadomość, że jego obecność przeszkadza sąsiadom. „Patrzą na mnie takim wzrokiem, takim wzrokiem…” wzdycha smutno Jeremi trzymając w łapce rodzynek. „Jakby mnie chcieli przerobić na rękawiczkę. Nie mówią tego co prawda, ale czuję to. A w niedzielę idą do kościoła”. Najbardziej sąsiadom przeszkadza chomiczy kołowrotek. Stuka, kiedy Jeremi biegnie w nim za szybko. „To gdzie mam to robić?” pyta retorycznie Jeremi. „Jestem chomikiem, nie mogę wyjść ot tak sobie”. Mama Wiktymiusza z początku paliła listy w biokominku. ale kiedyś Wiktymiusz sam odebrał pocztę, znalazł dwa anonimy, przeczytał je i się zaczęło. „Nie potrafiłam mu tego wytłumaczyć” mama Wiktymiusza patrzy w okno. „Taki hejt, tyle nienawiści… Że dla chomików nie ma miejsca w tym budynku, w tym mieście, w tym kraju. I o co to wszystko? Że ktoś jest odmienny, że jest chomikiem? Nie wolno mu?

Terror.

Nie może spać w nocy, często budzi się z uczuciem, że się dusi. Że Polska się wali. Że nas źle postrzegają za granicą. Nie może wtedy jeść, ziarenka mu stawają w gardle, woda wydaje się sucha. Nawet bieganie w kołowrotku nie pomaga. „Widzi pan, nawet chomik to odczuwa” mówi do mnie mama Wiktymiusza. „Kim wobec tego nazwać ludzi, którzy z rozmysłem na nich głosują? Zwierzęciem – to byłaby oblega dla zwierząt”. Jeremi ma świadomość, że dla rządzących jest nikim. Ma jednak nadzieję, że zdoła jeszcze zobaczyć ze swojej klatki stojącej na kuchennym parapecie, jak Polacy masowo idą. Idą po swoje. Idą po władzę. Żeby odebrać ją tamtym. Którzy myślą, że Polska to ich własność i mogą robić z nią co chcą.

Hiobowscy przeczytali artykuł jeden raz, drugi… Kiedy byli w połowie trzeciego mama Łukaszka odezwała się:
– Łukasz, ty chciałeś kiedyś pieska…

(Wyświetlono 329 razy, 1 dzisiaj)

Marcin Brixen

Jestem z Poznania, jestem inżynierem.

Leave a Reply